"Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość."
1 Kor 13, 1-13
Czuje sie cholernie niepotrzebna.
Mogłabym sie rozpłynąć a nikt by nie zauwazył.
Coraz bardziej sie zamykam.
Zamykam się wewnętrznie.
Zamykam dostęp do tej cząstki mnie która jest tak prawdziwa i wrażliwa, że prawdopodobnie nigdy nikt jej nie pozna.
Bo ludzie są i zawsze będą tacy a nie inni.
Dlaczego akurat wszystkie najgorsze rzeczy spływają na mnie, gdy moim przyjaciołom wszystko idzie jak po maśle.
Mają maksimum szczęścia. Prawie w nadmiarze, kiedy ja nie mam nic.
Biore łopate i kopie sobie jebany dołek na samym dnie oceanu.
Czy moge dalej, po tylu latach wierzyć że kiedyś na prawdę nastąpi wielka poprawa i zamieszkam w pokoju oblanym słońcem?
Czy odnajde moje szczęście?
Czy one jest mi w ogóle pisane?
"Please me
Show me how it`s done
Trust me
You are the one"