żyję. :) co więcej, od dwóch tygodni jestem już inżynierem. taki news. nie czuję się ani trochę mądrzejsza ani bardziej doświadczona, ale i na to przyjdzie czas (?).
a teraz przyszedł czas wyborów, rozdroży i innych tego typu egzystencjalnych problemów. nie bardzo wiem, co dalej robić i najważniejsze, nie bardzo wiem, czy DOBRZE robię. niestety, choćbym bardzo się tego wypierała, musiałam wreszcie coś wybrać. oczywiście wybrałam możliwie najtrudniejszą drogę, ale wychodzę z założenia, że czas spróbować też czegoś innego, bo tak naprawdę to już OSTATNIA szansa na mej edukacyjnej ścieżce. wszyscy wokół trąbią, że nie warto inwestować w naukę, a zamiast tego rozpocząć najlepiej już od 18 roku życia własny biznes i w ogóle po co się uczyć, idź od razu do roboty i buduj CV! albo połącz studia z pracą (związaną oczywiście z twoim przyszłym zawodem) i wtedy jesteś pro! szkoda tylko, że nie każde studia dają ci taką możliwość, a mało kto o tym teraz pamięta. nie jest ciekawie na tym świecie dla nas, młodych ludzi próbujących jakoś za tym wszystkim nadążyć. żyjemy w erze internetu, blogerów, robienia pieniędzy na pisaniu o tym, co się dzisiaj jadło, ubrało albo dostało od sponsorów. oczywiście - nie neguję tego, bo już od dawna wyznaję zasadę "żyj i daj żyć innym", ale jak tak patrzę na obecne standardy, to po prostu wątpię czy to wszystko, w co ładuję tyle pracy ma sens. nauka nie jest na topie, to pewne. ludzie w pędzie za popularnością, akceptacją, pieniędzmi itp. itd. stali się ekshibicjonistami własnego życia. przyznam szczerze, że czasem też w środku jakiś głosik mówi mi "pochwal się, bo masz czym", ale walczę z nim dzielnie. bo nie chcę, nie lubię i nie będę tego robić. jak byłam młodsza, siedzialam całymi dniami w internecie, a czasy moich "internetów" wspominam wspaniale, bo internet pozwolił mi rozwijać moją ówczesną pasję - pisanie. i tak naprawdę nie wiem co się stało, że z niej zrezygnowałam. chyba byłam za mała, żeby podjąć właściwą dezycję i oczywiście wepchnęłam się w profil ścisły, bo wydawał się "mądrzejszy". a potem popełniłam ten sam błąd i wskoczyłam na jeszcze głębszą wodę, tj. ścisłe studia. żałuję tego i chyba będę żałować jeszcze przez długi czas, choć z drugiej strony - pokazałam sobie i wszystkim dookoła, że jednak potrafię (szkoda, że ciągle nie mogę w to uwierzyc na 100%...). a obok żalu za złą decyzję pojawia się u mnie dość często ogromna zazdrość w stosunku do ludzi, którzy potrafią wpleść swoją pasję w dorosłe życie i na niej budować przyszłość. ja z pisania zrezygnowałam, bo nie od dziś wiadomo, że sama sobie przeszkadzam w realizacji celów, a szlaban w mojej głowie jest nie do przejścia. sama się zjadałam od środka i uważałam, że jestem w tym zbyt słaba, a pisanie pozostawię prawdziwym artystom (jakby w XXI wieku sami artyści tworzyli...). chociaż, jak tak teraz o tym myślę, moglabym napisać poradnik "jak skutecznie podcinać sobie skrzydła". coś w opozycji do wszechobecnych coachów, którzy karmią ludzi gównianą papką ;) (tak, jestem za delegalizacją coachingu, bo jak dla mnie nosi ono znamiona sekciarstwa, a płytkość tych ludzi przeraża!!!)
taki tam rachunek sumienia hehe. pisanie to fajna rzecz, a jeszcze fajniej móc wylać z siebie to wszystko, co się kłębi w głowie. kłębi się dużo i konkretnie, jak to zazwyczaj w dorosłym (???:() życiu bywa. żeby nie było, źle nie jest! inne apekty tego dorosłego życia są jak najbardziej w porządku!