Przez te studia naprawdę dotkliwie czuję bezsens mojego istnienia, oraz nieautentyczność mojego życia. Nie robię niczego ciekawego, nie dowiaduję się niczego nowego, poza małymi wyjątkami (które zazwyczaj sama gdzieś wyszukam) nie poszerzam mojej wiedzy żadnymi ciekawostkami. Czasami się zastanawiam po co ja chodzę na te studia? Nie myślałam że tak to będzie wyglądać, że odbierze mi to chęć na prawie wszystko (pomijając fakt, że poświęcam na coś czas, a i tak nic z tego nie mam i jestem na dodatek na straconej pozycji). Czy tak to musi wyglądać, czy da się cokolwiek zmienić?
Teraz próbuję się oderwać od tego wszystkiego pisząc chociażby głupią notatkę na fotoblogu (raz na ruski rok trzeba), opanowując harmonijkę, podgrywając na gitarze, śpiewając (ale to niestety do czasu, bo próby się już skończyły, a sama na to wolnej chwili nie umiem znaleźć) oraz czytając jakieś książki lub gazety (na co też niestety nie mam czasu, nim zdążę przeczytać książkę to mi termin w bibliotece upłynie i trzeba zwrócić...). Czuję się jak w jakiejś beznadziejnej parodii mojego własnego życia. Miałam zrobić tyle rzeczy, poświęcić się założonemu przeze mnie kółkowi egzystencjalistów (dwuosobowemu co prawda, no ale jednak "istniejącemu"), napisać tyle tekstów, wymyślić muzykę, rysować, czytać, cokolwiek... I co? I to wszystko coś strzela. Bo nawet jeśli zostanie mi jakiś czas wolny (a rzadko kiedy zostaje, bo czytać te dziwne książki na studia, o ironio wszystkie niemal o podobnych pierdołach, też kiedyś muszę, i właśnie to przypada na ten wolny czas).
Myślę, że dostarczę tym moim dziwnym życiem (studenckim hahaha) materiału do rozważań egzystencjalnych i dzięki niemu rozwinie się myśl egzystencjalistyczna w studenckim wydaniu ;)
Ta notka jest zupełnie bez konceptu, ale dotyczy poniekąd mnie, tak więc w sumie pasuje do zdjęcia.
Swoją drogą przypomniały mi się rozważania w artykule, który miałam przeczytać na jeden przedmiot. Jego fragment dotyczył m.in. dziecka, które opierało się pokusie zjedzenia cukierka. I po tym nastąpiło rozważanie na temat aspektów cukierka! Jego wymiaru "informacyjno-ikonicznego", jakim jest papierek, oraz wymiaru "emocjonalno-konsumacyjnego" (i to jest niby jego smak i zapach)! I dziecko niby łatwiej oprze się pokusie jak skoncentruje się na papierku, a nie na tym drugim. Swoją drogą ja piszę identycznie poryte rzeczy, więc czemu moja wesoła twórczość nie znajduje się w książkach? Achh, chyba dlatego, że bibliografii nie dołączam, no fakt...