... Z wielkim bólem wywołanym spotkaniem trzeciego stopnia mojego kolana z kantem łóżka przemierzam pomieszczenie w którym ów potworny w skutkach wypadek miał miejsce. Spoglądam jeszcze raz czerwoną kałużę pod epicentrum zdarzenia i pociągniętą od niej smugę do mojej nogi, ktora upackana jest cala w tej czerwonej substancji gdzieniegdzie uartystyczniona plamiskami bieli. Patriotyczne odczucia dają we znaki. Przez chwilę czuję sie jak ranny żołniesz na polu bitwy w trakcie umierania za ojczyzne. Lecz co tam one... czuje głód... Z trudem podnosze kawalek pizzy, który powiązał się chyba z dywanem jakimś mocniejszyym wiazaniem ( może i nawet jonowym )i wycieram nim moją noge z dziwnej substancji ciekłej i bez wachania konsumuje przyrządzony w ten sposób posiłek. Połącznie sosu pomidorowego z czosnkowym w proporcjach zmieszanych na mojej nodzę wydaje się znakomitę, wiec wylizuję moją noge do ostaniej kropelki tego pyszniostwa.
W efekcie tego powolnego przemieszczania się trafiam do przedpokoju. Najwieksza Klasowa Cycolina ( a jednocześnie organizatorka imprezy) potrąca mnie trzymając w rękach jakiś ważny dla mnie przedmiot, którego rozpoznanie uniemożliwia mi chwilowe zaćmienie umysłu. Ów cycolina jest zapewne w trakcie swojego przesyconego wścieklością marszu, którego punktem kulminacyjnym ma być wyladowanie całej swej agresji na niczym nieostrzeżonym i nieświadomym towarzystwie, które zbytnio za bardzo sie rozkokosiło, za co będzie musiało niestety ucierpieć. Ja jednak dalej przemierzam 2-metrowy korytarz. Szurniecie po szurnięciu, milimetr po milimetrze jestem coraz bliżej progu kuchni. W oddali słychać wzniosłe dzwięki muzyki . Każda nuta, półnuta, ćwierćnuta , ósemnka a nawet szesnastka przechodzi przez moją głowę czule ją pieszcząci podniecając zarazem. W połowie niekonczońcego sie korytarza odwracam sie w stronę otwartej toalety, od której drzwi gdzies chyba sie zapodziały. Zaskoczył mnie wielce fakt, iz na tak malej powierzchni podłogi mieści sie tak wielka liczba osób o zamkniętych oczętach. Relaksuja się – myślę , aż tu nagle z ust jednej z osób wyłazi w całej swej okazalości w pół strawiony posiłek. Ja oczywiscie jako chłopak kulturalny ładnie witam się z nowo poznanym jegomościem i powracam do mojej tułaczki. Ostanią przeszkodą było wzgórze śmierdzących butów , z których napewno niejeden na podeszwie gościł kawałek produktów ubocznych przemiany materii i niestrawione resztki pokarmu jakiegoś psa czy czegoś tam innego , nie chce wnikac głębiej, chociaz mogłbym i napewno bylo by to niezmiernie interesujące. Z przeszkoda tą niezwykle szybko i zgrabnie sobie poradziłem ,wyrzynając na nią ostrą glebę.
Moja dłon była juz w kuchni. Byłem u celu mej podróży. Wstaje w przeciągu kilku piosenek i wkraczam do kuchni. Przekraczając jej próg wstępuje w niezwykle silną i rzadko spotykaną o tej porze roku mgłę . Szybko Orientuje się ( dzięki niezastąpionej działalnosci mojego noska) iż spowodowana jest ona ponadprzeciętnym stężeniem dymu papierosowego w ów pomieszczeniu. Mgła szybko ogarnia całe moje cialo, odcinająć ostanią szanse na powrót na wzgórze butów. Wpadłem w pułapkę. W przypływie druzgocącej paniki po omacku szukam czegoś, jakiegokolwiek ciała dzięki któremu poprawiłaby się znacznie moja orientacja w terenie. Gdy minelo już kilka piosenek i kilka szklanek dokonalo wymuszonej przeze mnie mitozy na miliardy potomnych moje oczy przywykły do sytuacji i dostrzegłwszy kontury kilku postaci goszczących pomieszczenie napełniły się uradowaniem. Od razu biorę sie za wypełnianie misji, która mnie przywiodła do kuchni. W kłębach substancji smolistych zaczynam dopatrywac się rzeczy tak dla mnie ważnej od dobrych kilku dłuższych chwil. Serce zaczyna bić szybciej , oddech wymyka sie z pod kontrolii, a tentno zaczyna szaleć. Nie moge go dostrzec... Z ust szybko wywędrowywuje pytanie pełne nadzieji i wściekłości zarazem :
-Gdzie jest mój k.... mać lift?!!
Odpowiedź wstrząsa mną dobitnie...
W salonie złamańcu..
Ostatnie pół godziny mojego życia okazuje się bezsensowną stratą życia. Picie przeze przeze mnie tak porzadane znajduje się w miejscu rozpoczęcia mojej wędrówki, w miejscu w którym moje kolano nie chciało by się ponownie znaleźć, w miejscu tak oddalonym od mojej obecnej współrzędnej geograficznej. O niee!! Przyopominam sobie!! Największa Klasowa Cycolina ( w skrócie NKC) w chwili trącani mnie trzymała piękną i niezwykle kształtną butelke lifta! Moje życie szarzeje... Jestem na siebie wściekły, a równocześnie zdołowany do granic możliwośći. Nagle Bóg wynagradza mi wszystkie cierpienia. W kącie dostrzegam kartonik pysznego i o wiele zdrowszego soczku pomarańczowego a kartoniku. Szybko podejmuje decyzje o pozostaniu w pomieszczeniu mojej rozpaczy i o konsumpcji mojego zbawiciela.
Nie sądziłem, że za chwile odbedzie sie tak ważna dla mojego życia rozmowa...
Nigdy nie zapomne tej nieZwykle FILOZOFICZNO-REFLEKSYJNEJ KONWERSACJI O SENSIE ŻYCIA
M:*