Samotność - miała być chemioterapią na meta-raka. Samotność, czyli wyjazd daleko; tam gdzie bezpiecznie. Jednak wbrew wszystkim założeniom kuracja dała dziwny skutek. Zamiast ukoić sprawiła, że siedzi w peruce, w kawiarni sama. Myśli o wszystkich, którzy daleko; wraca się do nich, rzuca ucieczkę terapeutyczną w diabły. Siedzą oni w jej głowie jak gózy, piją kawkę i patrzą na nią. Nie płacze. Nie ta pora. Płacze się dopiero w nocy, tak ukochanej przez romantyków- naznaczyli noc emocjami i uczuciami. To było to coś dziwnego, czego baliśmy się w ciemnościach. Nastały dni różowe, ironiczne, męczące. Rozpusta, alkohol, narkotyki- wszystko to ściema, są rzeczy na które nie znajdzie się tak łatwo lekarstwa. Przeszłość to jest ten jej rak, z którego musi się wyleczyć. Zaczyna się unosić zapach zgnilizny i róż. Jak na pogrzebie. Zapach zbawionej Maryji Magdaleny. Rozgląda się w poszukiwaniu krzyża. Znajduje go między lewą a prawą piersią, pomiędzy jednym i drugim orłem. Między wolnością a indywidualizmem. Krzyż w centrum, krzyz nie będący symbolem, tylko jakimś kształtem na łańcuszku. Generalizuje nagle wszystko do jednego słowa, dla niej mrocznego, zabijającego niewinność- s z t u ć n o ć ś. I wcale nie dotyczy to peruki, tych brytyjskich tipsów, pasty z łososia- chodzi o człowieka, który udaje człowieka, udaje człowieczeństwo, który udaje siebie, będąc przy tym szczerym, bo nikt nie jest aktorem do takiego stopnia. A skoro człowiek udaje że jest człowiekiem, to może miłość jest tak samo udawana jak my sami względem siebie i nie zdajemy sobie z tego sprawy? Banda owiec na łące, bez pasterza, bez futra, ogolone, śmierdzące mlekiem.