Jestem tak kurewsko beznadziejna...
Wczoraj 1600, dziś pewnie też, nawet nie chce mi sie liczyć. Wszystko mnie demotywuje. Licencjat mnie przeraża, nie zdażę, nie ma chuja na mariole... Nie mam czasu na ćwiczenia, nie zwracam uwagi na to co jem, bo cały czas pisze, zapierdalam jak mały samochodzik. Kiedy to się skończy? Nie chce przez jebane studia (których kurewsko nienawidze i gdybym miała ponownie wybrać kierunek studiów, to nigdy w życiu nie wybrałabym tego samego) stracić szanse na normalne życie z normalnym ciałem. Całe życie chyba będe gruba.. Jak oglądam codziennie te programy o odchudzaniu, gównie "pokonać otyłość" i "ekstremalne odchudzanie" na TLC to stwierdzam, że jestem pieprzonym leniem, który mógły schudnąć tylko mu sie nie chce. Ludzie po 200 kg dają rade zmienić swoje życie, a ja nie. Ja się pytam co jest kurwa grane?! Mam raptem 33 kg do zrzucenia, nie sto tylko 33...
Dzisiaj będe pisać aż sie porzygam z przemęczenia, dokończe ten drugi rozdział nie ma bata. A od jutra powracam do walki. Nie ma że boli. Nie chce już być najgrubszą z mojej studenckiej paczki. Wszystkie waża 50-60kg. Tylko ja taka olbrzymka.
No fucking way!
NIE BĘDE GRUBASEM DO KOŃCA ŻYCIA