Nie da się ukryć, wrócę z niczym. Zawiedziona światem nie w mniejszym stopniu niż on mną. próbowałam przechytrzyć los, zagrać role z goła odmienną niż ta, którą przewidziało dla mnie życie. Najwidoczniej nie jestem w tym dobra, zważywszy na bilans zysków i strat. Śmiało można stwierdzić, że poszło mi żałośnie. Minął rok, a ja wciąż bezowocnie staram się przekierować myśli na inne tory. Pomijając trwające nie dłuzej niż kilka tygodni uniesienia, próby odnalezienia pasji, zamykania się w wyimaginowanej, kruchej rzeczywistości, która zasłania wszystko, co poza, nieustannie dręczy mnie rozczarowanie. Nie potrafię jednak ocenić czy bardziej zawiodło to miasto czy ja. Idąc dalej tym tokiem myślowym, natykam się na kilka pytań, które, gdyby chcieć wrócic do siebie i zacząć od nowa, powinnam samej sobie nie tylko zadać, ale, a właśćiwie przede wszystkim odpowiedzieć tak szczerze, jak tylko potrafię. Bez względu na to jak je sformułować, odpowiedź brzmi: TAK. Tak, mogłabym teraz studiować, mogłabym być w innym miejsu, choćby w Zielonym Mieście, mogłabym mieć kasę, przynajmniej na tyle, by wyjechać na jakieś wakacje, pierwsze od kolonii po zakończeniu podstawówki, mogłam częściej wracać i dbać o ważniejszą część życia, którą zostawiłam nad tamą i płytach. To wszystko było możliwe, gdybym tylko miała odwagę, gdybym w październiku zeszłego roku nie poddała się i pamiętała o priorytetach. O zasadach, na które od lat narzekali moi znajomi, a które łamałam sporadycznie i zaraz potem targana wyrzutami sumienia, wracałam na stary tor. Przy każdej próbie zejścia na ziemię, wmawiałam sobie, że na wszystko jest za późno i marnowałam czas narzekając na to, ile bezproduktywnych miesięcy już minęło.
Teraz paradoksalnie, pragnę przyspieszyć czas i zacząć budować coś na nowo. Ciekawość potęguje niecierpliwość i każdy tydzień zdaje się trwać w nieskończoność. Tak bardzo skupiam się teraz na przyszłości, że zamiast działać w traźniejszości, czekam, dalej bez ruchu, aż magicznym sposobem zrealizuje się mój kolejny utopijny plan.