Do tego szalonego gniewu dopiszę sobie jakąś filozofię.
Imię. Muzykę. Teatr. Błysk w oczach.
Tak mocno w to uwierzę, że odejdę bez słowa wyjaśnienia, otwarta na wszystko to, co może przynieść mi życie.
Spokojnie, ono mnie zweryfikuje, skończę jak wszystkie takie jak ja, skacząc z balkonu piątego piętra.
Nie będzie niekończącego się szczęścia - jakby szczęście kiedykolwiek istniało.
Nie będzie gromadki ciemnowłosych dzieci, gry na flecie, grubych basowych strun, cienkich gitarowych, nie będzie dźwięków metalu, rocka, głosu imitującego Nicka Cave'a, głosu absolutnie niewprawionego do śpiewania, głosu, który sprawia... nieważne, bo nie będzie i jego, jego koślawych tekstów, niekoślawych tekstów.
Nie będzie ani jednego ani drugiego. Zielonych oczu. Brązowych oczu.
Będę tylko ja, asfalt, smak roztrzaskanej szczęki i wspomnienie dzisiejszej rozmowy z Rafałem przy herbacie. Kto miał gorszy pierwszy raz. Kto bardziej boi się samotności.
Po co ludziom seks. Po co ludziom sens. Bóg. I cały ten szajs.
Dopiszę sobie jakąś filozofię.