Właściwie to wszystko zaczęło się rano, gdy Z. powiedział mi, że spadł u niego śnieg. Wiadomo, po dziecięcemu trochę ścisnęło mnie w środku z zazdrości. Zapytałam: pokażesz mi? To moje marzenie. Oczywiście, że w odpowiedzi dostałam zdjęcie śniegu i naszego psa i och, byłam tym okropnie poruszona. Nie miałam więcej czasu na romantyzowanie rzeczywistości, musiałam iść. Kiedy wracałam do domu, jejku, tak bardzo sypał śnieg. Stałam pół godziny na chodniku patrząc w niebo jak kompletna wariatka i stałabym pewnie do teraz, ale totalnie przemokły mi buty. Kiedy przechodziłam pod szkołą, dziesiątki dzieci stały stłoczone na schodach na zewnątrz, śmiały się, patrzyły w niebo i łapały płatki na rękawy swoich granatowych mundurków. Nagle usłyszałam przejęte mamo, mamo! i wypatrzyłam Kacpra. Pomachał do mnie i pokazał palcem w górę. Zaczęłam się śmiać. No przecież wiem.
Późnym popołudniem siedziałam na parapecie, patrząc z fascynacją na świat, który robił się coraz bardziej biały. Zimą jestem najpiękniejsza.