ojejku-jej, jaka do bani jakość się zrobiła po dodaniu. i jak to w ogóle możliwe, że znam tę piosenkę tyle lat, od tylu lat ją uwielbiam, i ani razu nie było jej w żadnym tytule? nie wiem.
is someone getting the best of you? tęsknię, tęsknię, tęsknię, aaaaa! już sama nie wiem, głupie, głupie, głupie. miesiąc, dokładnie od dwudziestego ósmego, egzystuję sobie z Tobą jedynie wyimaginowanym, nie chcę już dłużej! właściwie zostały cztery dni, przecież to tyle, co nic, i powinnam czuć euforię, zamiast narastającego gniewu. ale nie czuję. za to jest taki jeden wielki foch, który zajmuje większość powierzchni mojego pokoju, rozlazł się po podłodze, muszę omijać go wielkim susem, wstając z łóżka i sięgając po ubranie z szafy. taki, taki... taki mały głód, tylko że wielki, spasiony, z paroma oponami tłuszczu! i walę głową w biurko, bo chcę Cię tu, teraz. i niby podchodzę do tego spokojnie, oczywiście, że tak. z dystansem, i tak w sam raz. ale rwę się do dotyku, uścisku, głaskania po głowie. aż się odechciewa machać dłońmi nad klawiaturą i wciskać klawisze. położę się spać, ułożę się na plecach, założę ręce za głowę i będę sobie myśleć - o tym, co było, co byłoby i chciałabym, żeby było w przyszłości. to wszystko przez ten utwór, tylko dlatego tak się rozklejam! na pewno tak jest.
ech, to zapisane powyżej w ogóle nie powinno ujrzeć światła publicznej latarni, ale ja tu przecież nic nie kasuję chyba, że jakieś marne literówki. to moje miejsce i jestem wolna, przynajmniej tu. wolałabym jednak mieć świadomość, że tu nie zaglądasz, nie czytasz, nie oglądasz. w sumie - tak właśnie jest, i niech tak zostanie.
nie czytam książek. skończyłam Murakamiego i nie mam ochoty na więcej. zabrałam się za fantasy, ale nie mogłam skupić się na przeczytaniu jednego chociażby zdania, potrzebowałam do tego ciszy. a nie chcę ciszy, chcę muzyki. przyglądam się swojemu 'Oxford Dictionary Of Science' na najwyższej półce i nieprzeczytanym książkom, które leżą niżej. jestem leniwa, miałam dwa tygodnie na przeczytanie tylu świetnych książek, które sama sobie kupiłam, i przeczytałam tak niewiele! siedem. naliczyłam siedem nieprzeczytanych książek, ósma leży koło słowników.
poza tym chcę już zacząć lekcje rysunku.łudzę się, że przyniosą niesamowite efekty. tak naprawdę owszem, przyniosą, ale tylko wtedy, kiedy będę starała się również poza zajęciami. bodziec, potrzebuję bodźca! nie można tego kupić na Allegro? ćwiczyłam dziś cieniowanie, ale wychodzi do bani, nie potrafię, w ogóle nie potrafię sobie wyobrazić światła padającego od boku na durna postać z kolorowanki, w tym wypadku Garfielda sterującego hamburgerem na kółkach. o nic nie pytajcie. aż się za głowę złapałam, co za głupota. o kurczę, muszę wziąć tabletki. cholera, zaraz. najpierw napiszę. moja teoria dotycząca niewygodnych butów zostanie zaraz wyśmiana, czuję to. ale takie ładne są, przecież, szare, brązowe, grafitowe, takie zmieszane, ale najbardziej z tego wszystkiego to siwe będą, tak. jest róznica między szarym a siwym, prawda? na pewno. muszę do łazienki. i zrobić sobie jeszcze jedną herbatę, herbata jest cudowna. samo jej przejście z gorącej w chłodną poprzez różne stany ciepłości uwielbiam. uf, jedna chwila więcej i zaczęłabym opisywać moje odczucia dotyczące picia herbaty. mam jakieś zachwianie mojej zazwyczaj niezachwianej egzystencji, brakuje mi chyba podpory, ostoi. Twojego towarzystwa. nawet głaskanie kota nie sprawia mi już takiej przyjemności, jaką zwykło sprawiać!
it's real, the pain you feel. eeech. to ja idę po tę herbatę, coś mi tu zalatuje dziwactwem.