Dawno temu, kiedy Niemcy byli we wsi, w studenckim jeszcze mieszkaniu blondynka z brunetką zażerały się goframi. Bita śmietana ściekała ze świeżo upieczonego ciasta, a dwie plotkary z rozanielonym spojrzeniem przekonywały siebie nawzajem, że to właśnie "mój facet jest najcudowniejszy". Czasem na chwilę milkły, spoglądały sobie w oczy i cieszyły się, że w tym świecie pełnym "beznadziejnych miłości" mają kogoś, przed kim można uzewnętrznić swoje samoodnawialne pokłady szczęścia. I mimo, że jedna z drugą zakochane były po uszy zawsze było to słynne - ALE.
Współczułyśmy. Współczułyśmy jak cholera uczuciem, które z biegiem czasu odeszło w zapomnienie. Aż do czasu. W moim przypadku ten "czas" dał się odczuć parę dni temu. Sama pamiętam, jak ktoś kiedyś wywoływał we mnie tak żywe bicie serca, że za nic w świecie nie dało się tego ukryć. Będąc po drugiej stronie barykady wiem jak to boli... Eh. Pocieszam się myślą, że mi przeszło - i jej kiedyś przejdzie ;)