tego dnia wstałam strasznie podekscytowana. rano podarowałam sobie całą tą okrutną zabawę z budzikiem. ba, zerwałam się nawet wcześniej! biegałam po całym domu, przeszkadzając wszystkim i doprowadzając całą rodzinkę do szału. chciałam za wszelką cenę pomóc, jednak więcej robiłam szkody niż pożytku. po pewnym czasie zaczęłam sama siebie irytowac. niezauważenie podebrałam trzy papierosy z paczki mamy, do kieszeni wsunęłam zapalniczkę i wybiegłam z domu, ku ogólnemu zadowoleniu wszystkich. nogi same zaniosły mnie w to miejsce. podświadomie wiedziałam, że tam nikt mnie nie znajdzie i będę mogła do woli napawac się swoim zepsuciem. usiadłam pod jakimś drzewem. pode mną roztaczał się fantastyczny widok na całą okolice, jak na pocztówkach. chwyciłam papierosa, zapaliłam i zaciągnęłam się. nie umiałam tego robic - to było oczywiste. ale satysfakcje dawał mi fakt, ze robie coś wbrew zasadom. usłyszałam za sobą szelest. odwróciłam się szybko. to był tylko on. na pewno nie musiał mnie szukac. wiedział, że tam będę. zawsze byłam. usiadł obok, chwycił jednego z kradzionych papierosów, wsunał rękę do mojej kieszeni... poczułam delikatny dreszcz przeszywajacy moje ciało. ach, to tylko tak zapalniczka. zapalił, zaciągnął się i położył obok mnie. nie pamiętam nawet, kiedy zrobiło się ciemno.
nie, to nie moje własne przeżycia. napisałam po prostu.