siyahamba
potrzebuję teraz energii równej lawinom w alpach lub co najmniej takiej, jaką dysponowali nasi dzisiejsi piłkarze
japierdolekerwamac
moja nowa teoria dowodzi, że nie tylko suma szczęścia równa się zero. miłości nie ma dziś, daaaaaaj mi żyć
yep, tak właśnie chciałam, marzyłam o tym, by teraz ktoś zapalił jazz i spróbował wstrzelić się w moją psychę. ostatnimi czasy pociąga mnie literatura, blues (całkiem nie-moje prediction o całkiem moim jam session), chwilami nawet chemia. właściwie to mam niezmierną ochotę was wszystkich zaskoczyć, zaskakując jednocześnie samą siebie. w ten pozytywny sposób, ofc. choć z drugiej strony przewidywanie rzeczy niemożliwych musi być szalenie podniecające, porównywalne do kołatania serca na trasie zachód-Suwałki. potrzebuję jakiegoś katalizatora, glukardiamid nie działa, może guarana? najlepszym wyjściem są kolejne kumulusy, jak wtedy kiedy uczyłam się o enzymach, a w głowie tworzyłam scenariusze mojego ulubionego miesiąca. jeśli ktokolwiek wie, co mam na myśli, składam pokłony w pas.
memento mori, jedna z moich ulubionych dewiz życiowych. ej wiecie, łacina <3 Ewa pożyczy mi książkę i będę strzelać sentencjami ino szum. odbudowałam dziś moje sentymenty. idąc noniewicza jakoś przed dziewiętnastą, wzruszyłam się aż do łez. właściwie to fascynujące uczucie płakać w środku miasta. czuję się wtedy jak nicolas cage w city of angels, zaraz po tym, jak meg ryan trafia szlag.
słyszę skargi, zażalenia, że za mało się uśmiecham w drodze do szkoły
och ludzie, uwielbiam wymieniać miłe spojrzenia, gesty i wysyłać urokliwe uśmieszki, ale życie mało syci, nastrój niczym listopad 1993.
wiecie co, zaiste. mamy środę, a mi znowu nie chce się iść do szkoły.