Dziś miałam napad. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
Od samego rana, gdy tylko wstałam z łóżka nie mogłam pochamować apetytu. Pochłonełam wszystkie słodkości, które zostały mi z wczorajszego przyjęcia urodzinowego. Zeżarłam nawet rzeczy, których normalnie nie cierpie, po prostu wszystko co tylko wpadło mi w ręcę. Potem poszłam do kuchni i to samo zrobilam z zawartością lodówki.
Łatwo się domyślić, że skończyłam z głową w muszli, płacząc. Sama nie wiem czy z żalu do siebie, nienawiści do swojej słabości, czy może z poczucia niewyobrażalnej ulgi, które mnie opanowało.
To takie proste. Jadasz co chcesz, kiedy chcesz i ile chcesz, potem przepraszasz wszystkich i samą siebie przede wszystkim, znikając w toalecie. Po chwili wracasz udając, że nic się nie stało. Szczęsliwa, najedzona, a mimo to z cudową pustką w żołądku. To takie proste.
Cholerne tchórzostwo. Cholerne pójscie na łatwizne.
Czułam jak głaszcze mnie po włosach. Jak szepcze obietnice zrzucenia tego wszystkiego co przybrałam pozbywając się jej, bez odmawiania sobie ulubionych rzeczy, bez wyrzeczeń, bez katowania się. Jak kłamie, że zależy jej na mnie, że będę chuda i piękna.
Czy wypadające włosy są piękne?
Czy wiecznie połamane i wyblakłe paznokcie są piękne?
Czy blada i chora cera jest piękna?
NIE! więc wynoś się i nie wracaj. Osiągne to wszystko bez Ciebie. Zobaczysz, będę piękna bez Twojej "pomocy".