Czuje jak delikatny wiatr rozwiewa moje włosy, a one tak perfekcyjnie opadają na ramiona. Jak wsłuchuje się w szept, zamykam oczy, a niepokój obejmuje mój umysł. Wtedy przyciągam wszystko o czym tak bardzo chce zapomnieć, o czym nie chce myśleć. Usta robią się jakby niedostępne. Górna warga przytula się do dolnej. Powieki zaciskają się. Kąciki ust lekko podnoszą się do góry. Mijają sekundy, tworzące kwadranse, wplecione w dwadzieścia cztery godziny dnia. Nie określam, istnieje, nie ginę, nie tworzę, nie wykluczam autodestrukcji. Mam wiosenne słońce za oknem i marznące dłonie. Choroba nadal zamieszkuje w moim organizmie, pod skórą, niczym w ramie, choćby anty. Czas zachodzącego słońca tworzy perspektywę niefortunnych zdarzeń. Popołudniem niedzielnym z zaistniałymi łzami, z uporczywym pożegnaniem, być może bliskim, a jednak bardzo dalekim. Truistyczny etap życia zostaje sfinalizowany. Co mnie nie zabije, zapewne uczyni mnie oziębłą suką. No cóż.
Komentowanie zdjęcia zostało wyłączone
przez użytkownika 164cm.