12 stopni, pełne zachmurzenie, wilgoć. Mnogość wilgoci. Ciepłe powiewy wiatru w cieniu drzewa mają swój urok, lecz obecna na ten moment pogoda zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Woń powietrza nawet mi trochę przypomina wyjazd do Karwi, nad morzem, parę wakacji temu. Ku mej, niepodzielanej jednakże, radości chmury niemal nieustannie wisiały nad naszymi głowami, rozważając ideę przelotnych opadów.
No i ptaszki się rozćwierkały wreszcie.
"Potem ujrzałem anioła, stojącego w słońcu. Wołał głosem potężnym do wszystkich ptaków, które leciały poprzez przestworza niebieskie: "Przybywajcie, zgromadźcie się na wielką ucztę Bożą! Macie pożerać ciala królów, ciała wodzów i ciała mocarzy, ciała koni i ich jeźdźców, ciała wszelkich wolnych ludzi i niewolników, małych i wielkich" (XIX, 17)
Jak dla mnie wystarczyłoby, aby skupiły się na tych, małych i wielkich, paskudach o ośmiu kończynach. Koniach w sumie też, niektórych.
Co by nie umrzeć z nadmiaru szczęścia, gdzieś tam w tle rozbrzmiewają rogi wzywające na poszukiwanie zaginionych notatek... lecz przecież mam czas. Tak około tygodnia. Ten miesiąc się straszliwie kurczy, z dnia na dzień.