Słońce overrated.
Kiedy zaczyna się robić na zewnątrz ciepło - nie będę jednak dywagować, co termin ten oznacza - rychło okazuje się, że jest za ciepło.
Środa zaczęła się od wyczekiwania kosmicznej ilości czasu na przyjazd autobusu. Już w tym momencie dzień się źle zapowiadał, albowiem zatrzymał mi się przed nosem prawdziwy zabytek, żywa legenda łódzkich ulic - Ikarus 280. Nisko, ciasno i tłumy ludzi, a gdzieś ponad morzem ich głów wzrok mój przyciągał archaiczny pstryczek do sygnalizowania kierowcy swego zamiaru opuszczenia pojazdu w trybie jak najbardziej natychmiastowym. Gdzieś pod koniec podróży ktoś nawet do mnie zadzwonił, lecz nic nie słyszałem z powodu hałasu wytwarzanego przez to monstrum na kółkach, chociaz po prawdzie wyłowiłem poszczególne słówka, które złożyły się w całość, gdy dotarłem na wydział - kolejne poranne seminarium odwołane. Supcio. Za tyidzeń wypada termin ustalenia tematu pracy. Odczuwam depresję weny.
Ostatecznie jednak nie narzekam, bo alternatywą okazała się być wycieczka z dwiema znajomymi po parku, jakichś randomowych ulicach oraz rynku, który TROSZECZKĘ się zmienił w porównaniu do mych wspomnień sprzed paru stuleci. Odkryłem przy okazji, że wielokrotnie go mijałem z elką na dachu. Wracając zaś do kwestii chodzenia, nie ma lepszej pogody niż nieśmiałe, marcowe parę stopni na plusie i pełne zachmurzenie.
Odejdź, słońce, a kysz, a kysz.
Do kwestii ogarnięcia ważności legitki oraz migawki doszła po dzisiejszym dniu kwestia obiadu, jeśli mam za tydzień przetrwać kolejne okienko oraz czegoś jeszcze, ale zapomniałem, co to było.
Jutro pobudka o 6. A propos, zastanowiło mnie rano, jak to jest - człowiek budzi się po czwartej, zasnąć nie zaśnie, a wstawać nie ma po co, lecz kiedy dojdzie 7, nagła senność go ogarnia i na wpół żywy zrywa się, kiedy już czas wychodzić.
Bij, zabij, jeśli Jezusa w sercu nosisz!
Na zdjęciu zaś znajduje się woda.