Pisanie czegokolwiek jest absurdalne. Każde słowo jest banalne, śmieszne i paskudne. Jest taka kraina w głowie człowieka, w której słowa roztrzaskują się z samej tylko właściwiości takiej przestrzeni. Umierają od razu po przestąpieniu progu. Po prostu tracą znaczenie - a dla słowa to jest przecież śmierć. Słowo bez znaczenia jest tak samo nonsensowne jak oko bez siatkówki, albo ucho bez bębenka. Jeśli sobie tak na chwilę założymy, że słowa są częściami myśli i wyobraźni jak oko i ucho - częściami ciała, to tak właśnie będzie. Ciało bez oka i ucha nie jest co prawda martwe, ale jest jakieś jałowe. Głuchoniewidomi by się mocno oburzyli, gdzież im tam do jałowości?! Cudowni artyści, pełni niezbadanych, niebadalnych treści /ale to jest nasza ułomność, że nie umiemy ich zbadać/. Wyobraźnia bez słów? Pełna treści niewyrażonych i niewyrażalnych. Nikt jeszcze nie odkrył czym jest taka choroba słów, ale może ktoś kiedyś odkryje. Na razie to bardzo subtelne zjawisko. Moim zdaniem w którymś momencie Stachura, albo Wojaczek mogli chorować na chorobę słów.
"Już wcześniej wpadłem na to przy jakichś rozmowach z innymi, że nie umiem się już zupełnie odzywać, że nie umiem rozmawiać ani gadać i że wolę bardzo chętnie nic nie mówić."
/Edward Stachura, "Jeden dzień"/
Choroba słów, choroba mówienia, choroba wyrażania. I wrażenia wrażają się dwa razy bardziej bez wyrażeń. Przyjmowanie i zadawanie razów.
----
Miałam kiedyś dwa skrzydła
Jedno mysie, a drugie papuzie...
ale po co się powtarzać?