zacznę od największego chyba nieszczęscia jakie mnie spotkało w tym tygodniu : co jakiś czas chce mi się iśc do fryzjera. wię byłam wczoraj. a na zdjęciu widać cholerne efekty...
-Nie za długie ?
-Nie. Miały zostać dłuższe...
-Oj...
-...
Są tak krótkie, że ledwie zrobie kitkę - jeśli tego kikuta, wielkości najmniejszego palca od stopy, można nazwać kitką...
Czarna rozpacz ! Mam nadzieje, że choć trochę podrosną do 17 sierpnia :[
Od razu chciałam też podziękować Chińczykom, którzy produkują doczepiane kitki ze sztucznymi włosami.
Coś się dzieje, coś złego. Ciągle coś nie tak. Czuje się, jakby świat kopał mnie codzień w tyłek i jeszcze na mnie pluł przy każdej nadarzającej się okazji. Jedyny plus, że udało mi się skończyć "Gangstertown". Czekam na Węgry, na zmęczenie ze szczęścia i szczęście spowodowane zmęczeniem, na wysiłek, który przyniosą najbliższe dni poświęcone ćwiczeniom i treningom na świeżym powietrzu jeśli tylko pogoda dopisze.
Przestałam martwić się o solo. Będę kobiecą wersją Jacka Sparrowa.
Jutro w końcu spotkanie z Martą.
Promyczkuuuuuuuu... :*
Wybacz. To chyba jakiś uraz. Moje kompleksy albo strach przed samą sobą. Albo jedno i drugie. Może pomoże maska. Ale ile można ich mieć ?