Co ja mam powiedzieć. Byłam sobie w Poznaniu, pracowałam, mój tata pojechał na wycieczkę. 16 czerwca zmarł mój dziadek. Tata wracał do Polski 18, w pracy wzięłam wolne, żeby jechać na pogrzeb dziadka. Przyjechałam do Piły. Tata przez całą wycieczkę źle się czuł. Nie zdążyłam go zobaczyć, bo ja wjechałam do Piły, a on został przyjęty do szpitala. Tata upoważnił mnie do informacji o jego stanie zdrowia i o poinformowaniu mnie w przypadku jego śmierci. Następnego dnia pojechałam do szpitala razem z Jolą. Mnie nie wpuścili. Miał aktywne tylko 20% serca. Chuj. Będzie dobrze. "Jak przeżyje dwie doby w szpitalu to będzie żył"- tak pocieszył mnie lekarz. 21 czerwca odbył się pogrzeb dziadka. Tata tego dnia zadzwonił do mnie, że bardzo mnie kocha i się rozpłakał. Chuj. Będzie dobrze. Ostatni raz rozmawiałam z nim po 14. 22 czerwca miałam wrócić do Poznania. Sprawdzałam już pociąg, miałam o 13:30. Przed wyjściem na spacer z psem Jola zadzwoniła do taty - o 21:20. Poszłyśmy z psem. Dzwoni telefon, sprawdzam Piła. Odbieram, pan pyta się z kim rozmawia. " Dobry wieczór, o godzinie 21:20 pacjent poczuł się gorzej. Pomimo długiej reanimacji pacjent zmarł o 21:40". Chuj. Nie będzie dobrze. Dostałam takiego ataku, że pierwszy raz w życiu nie mogłam oddychać, musiałam usiąść na ławce, bo przewróciłabym się o własne nogi. Ubłagalam lekarza, żeby wpuścił mnie do szpitala, bo chciałabym zobaczyć ostatni raz tatę. Zobaczyłam go, leżał w worku, nie oddychał. Telefon ze szpitala oraz jego widok - to był po prostu koszmar. Najstraszniejszy moment w moim życiu. Nie mniej straszne było podpisanie dokumentów i odbiór jego rzeczy ze szpitala.
Teraz piszę tą notkę - siedzę tam gdzie zawsze siedział, piję kawę z jego kubka. Tylko tyle mi zostało. Wspomnienia.
Poźniej wydarzyło się jeszcze wiele, wiele bolesnych rzeczy, ale nie mam siły już ich dzisiaj opisywać.
Użytkownik zimnoserc
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.