Portos. Po ponad pięciu miesiącach od adopcji. Cieszę się każdym dniem i liczę, że nasze rodzinne kocie szczęście nie zostanie tak gwałtownie przerwane jak z Fenolem.
Oczywiście, że Portos jest chory...
"Czy w końcu po latach szukania, "TO" nazywa się "to COŚ"? Zawsze myślałam, że tego nie mam. I co, mam?! Nawet jeśli to przejściowe. Nawet jeśli w perspektywie wieczności to nie do końca prawda, to TERAZ to jest prawda!
Zrozumiałam, że przecież ja sobie z tym wszystkim i bez tego wszystkiego poradzę. Bo przecież kim jestem, żeby mnie odprowadzać na pociąg. A on?! Kim on jest, żeby mnie odprowadzał na pociąg?! Potrafię sama. Potrafię sama wyjść na pociąg.
[...] i tego NIKT mi nie zabierze. Nawet on sam. Nie zabierze mi żadnej myśli, w której o mnie pomyślał. Nawet przez chwilę. Ale chyba nie jestem taka ZWYKŁA, żeby zapomnnieć o mnie z dnia na dzień? A jeśli jestem, to chyba lepiej, że zapomniał. Dla niego lepiej. I dla mnie.
Zlodowaciałam. I zostało we mnie już tylko trochę słodkości. Ale nie na tyle, żeby wysyłać słodkie listy. Żadnej wanilii. Myślę, że teraz nawet ON nie mógłby mnie mieć. Dlaczego mam dać się podzielić na części?! Przecież to boli!"
Jeszcze co najwyżej sześć dni. I później... Wszystko się zmieni.
Nienawidzę mojego TSH i tego, jak muszę się przez nie czuć.