Tak dziwni
niezrozumiali
nie pojęci
spłodzili coś co nazwali
napoili, nakarmili
podobno czegoś nauczyli
Droga była kręta
bo nie prosta
Czasem zarzucało ich w prawo
jego jednak częściej w lewo
Momentami z wiatrem szybowali
zagubieni w uliczce z kwiatów szczęścia
usypiali
takie czasem mi życie słali
Gdzieś na niebie
rozwiązania zaciekle poszukiwali
bardzo się zamartwiali
Zawsze nakarmieni nadzieją
w postaci lekkiego tlenu
wprost z rąk Boga Ojca zesłanego
do warg niesfornych
strun wulgarnych
jak niekiedy jego slowa
Szukali, znajdowali
problemy rozwiązywali
Samotni tak
ogołoceni
w ziąb życia zesłani
tak żyły schładzali
lecz moje zazwyczaj otulali
czasem spojrzeniem
czasem ramieniem
czasem przypadkowym myśleniem
Otulali jak zostawiali
kochali jak nienawidzili
widnokrąg wesoły odbierali
jak i euforią upijali
tak kochani
kochali
i zastrzegają się kochać wiecznie