To już dwa tygodnie jak zażywam leki i ponoć ten czas, kiedy powinnam coś odczuć, jakąś poprawę. Problem nie znika, ale mam nad nim większą władzę. Zdarzają mi się bardzo produktywne dni, ale po takich dwóch następuje jeden, kiedy mogłabym spać bez końca. Znów cały weekend w pracy, od południa do nocy, najlepsze antidotum na ten cały bajzel. Nie wiem jak się czuję i czasem już sama nie wiem kim jestem i dookoła mnie kto jest kim. Odseparowałam się od wszystkich, oni ode mnie w jakimś stopniu też, ale są, mam wrażenie że dla swoich własnych korzyści.
Pamiętam co dokładnie powiedziałam swojej psycholog jak pierwszy raz do niej pojechałam z podejrzeniem depresji. Mówiłam o tym, że chcę wrócić do siebie, nie chcę stracić nikogo bliskiego i chcę być przyjacielem w każdym problemie, a niestety nie daję rady nim być kiedy czuję, że coś złego się ze mną dzieje. Więc teraz moje pytanie brzmi, gdzie są wszyscy moi przyjaciele? Wiem, że przyjdzie coś takiego jak czas rozliczeń. Wiem, że na wtorkowej psychoterapii będę o tym rozmawiać. Wiem, że przejrzę mocno na oczy.
Palenie mostów zawsze dobrze mi wychodziło, nie było odwrotow, powrotów, drugich szans, zawsze byłam konsekwentna w tym, co postanowiłam i mało kiedy się myliłam. To duża różnica kiedy ktoś jest albo obok mnie, albo ze mną. Nie wiem jak będzie tym razem, sztuka wybaczania też mi zawsze ciężko szła, ale zadaję sobie pytanie, po co mi tacy ludzie w życiu, co takiego w nie wnoszą? Zawód za zawodem. Nie podejmę żadnej walki o takie relacje. Mam z czym walczyć i o co, zostawię siły na samą siebie. Oby mi ich nie zabrakło, mam wrażenie, że nadmierny sen odbiera moc, ale ciężko nad tym zapanować. Czekam niecierpliwie na wtorek, w końcu porozmawiam z kimś, komu będę mogła się wygadać od a do z, i kto mnie trochę nakieruje, bo jak narazie robię niby swoje, ale błądzę jak dziecko we mgle.