Ale tak naprawdę, to już się z nim pożegnałam. Wykopałam jego zgrabny tyłek za drzwi i szczelnie zamknęłam okna. Poczułam, jak w mojej własnej głowie wsiada do jakiegoś telepatycznego InterCity i odjeżdża do głowy kogoś zupełnie innego. Pożegnałam się z nim na chłodno, połykając łzy i trochę krztusząc się tymi kłębkami wspomnień. Na szyi powiesiłam piórko, pomalowałam paznokcie na czarno, coby utrzymać się w konwencji depresyjności i moralnego kanionu (nie doła, kanionu). Nie złapię go już trzeci raz. Nie znajdę go. To nie pętla. To nie blizna na nadgarstku. To pewien test, który oblałam, pierwszy w swoim życiu. Jakaś próba sił, spokojnie, kowboju. Zdarza się. Nawet najwięksi okazują się czasem pierdolonymi frajerami. Globalna karma, czyli wszystkie miłości kopią po dupie.
http://www.youtube.com/watch?v=SFu2DfPDGeU&feature=g-like