Naprawdę nie lubię tego robić, ale czasem nie mam wyboru. Każdemu się zdarza. Więc cóż, od kilku dni czuję się jak kupa. Taka duża, brązowa, dorodna kupa. W gruncie rzeczy nie wiem jak może czuć się kupa, ale staram się wyobrazić sobie jakie to uczucie. Być może jestem w błędzie, jeśli chodzi o moje uczucia, ale jako, że nie potrafię inaczej nazwać swojego stanu, zostanę przy kupie.
Porzucę już temat kupy. Teraz przejdę do mojego bezgranicznego wkurwienia, jeśli chodzi o pogodę. Tak, pogoda wkurwia mnie od jakiegoś tygodnia. Rozumiem, jest połowa listopada. Wiem, robi się zimno. Wieje. Robi się ciemno (wychodzę - ciemno jak w dupie, wracam - jeszcze ciemniej). Ale najgorszy jest deszcz. Z dnia na dzień jest coraz bardziej obrzydliwie! Pada, siąpi, mży, leje. Ale dzisiejszy poranek był jednym z najgorszych tej jesieni. W chwilę po wyjściu z domu wyglądałam, jakbym dopiero co została oblana wodą z pierdolonego węża ogrodowego.
Następną sprawą, która mnie irytuje, może być to-czego-nie-umiem-nazwać. Znaczy, hm, może znalazłabym słowa, jednakże wolę tego nie robić, bo wyczerpałabym limit znaków czy co tutaj jest.
A nade wszystko najgorsze jest to, że mam taki jebany zapierdziel, że nie mam czasu podrapać się po tyłku, nie wspominając o wyjściu gdzieś.
Na dowidzenia powiem jeszcze, że to wszystko jest tak wkurwiające, że aż beznadziejne. Do dupy. Gówno dupa.
Tym miłym akcentem kończę dzisiejszą notkę.
Koniec przekazu.