Zima nam gdzieś ucieka, Fred! :<
A mnie uciekła przyjaźń. Jestem świadkiem zmiany. Tylko czyjej? Mojej czy przyjaźni?
Zawsze w tych sytuacjach próbuję ocenić wszystko. Podsumować. Usprawiedliwiać. Ja się zmieniam to czemu inni nie mogą? A może za dużo zauważam? naaach...
Czasami myślę, że ludzie są tylko dla rozrywki. Dla kogoś bardziej poważnego, kogoś z kim możnaby było porozmawiać o wietrze merkurego po prostu nie ma. Są wygłupy, śmichy chichy, obrabianie dupy innym, a dalej...? Dalej poznanie. Dopiero później.
Zła kolejność.
Dlatego tak bardzo chciałabym mieszkać na pustkowiu. Poznawać tylko tych ludzi, którzy przyjdą sami, pojawią się po drodze. Defakto, po prostu ich nie poznawać do końca. A raczej poznać tą cząstkę ich, która jest skryta, nie odkryta dla innych "pospolitych". Za dużo zewnętrzności jest w dzisiejszych ludziach, za mało wnętrza. Dlatego chyba lgnę na zajęcia, do ludzi, którzy będą podziwiać dzieła Donatella i śmiać się z gotyckich Jezusków. Do innego świata. Wyższego, spokojniejszego.
Wolniejszego, o tak.
I czekać na tą jedną osobę, śniącą się bez przerwy, mówiącą na koniec "znajdę Cię" z słodkim uśmiechem.
Ostatnio zmieniłeś pożegnanie na "znalazłem Cię" patrząc w ziemię. Znalazłeś...?
W końcu istnieje ta druga połówka, tak! Osoba, z którą porozmawia się o wietrze merkurego, o bursztynowych oczach Freda, o nieuchwytnych buziakowcach. Przyjaciółka, przyjaciel, ukochany. I mimo to, chcę być na pustkowiu. Czekać, choć powinnam szukać... A może znalazłam? Polecam sobie wnikliwy SAS* osób, które znam. SAS bratniej duszy, ludzi dobrych, oj tak.
*Synteza Analiza Synteza