Ciąg dalszy nastąpił:
Na świat zaczął spływać wilgotny pomruk. Niebieska Królewna zasnęła snem oczywistym jak kamienie. Tubylcze spojrzenia posłyszały trwogę, a nie znajdując zamglonego dziewczęcia, pierzchły na zakazane polany, na których rośnie pieprz ziołowy i czarny. Gałęzie w tych stronach są bardziej poplątane niż zazwyczaj - skrzywione od walki o pojedynczy, wyblakły promień słońca, który dogasa.
Już dogasł.
Czarno-Biały Las uścisnął mnie przejmująco.
Pod każdym krokiem wykwita zdradziecki oset. Pień drzewa mający być oparciem murszeje w okamgnieniu w pył, a patyk leżący na skroś drogi potężnieje do nieprzestępnego konaru. Żaden blask nie odkłada się na włosach, żadna gwiazda nie migoce na policzkach. W głuchości słychać tylko trzy wyraźne dźwięki: szelest palta Księżyca, który z sierpem w ręku przechadza się po niebie, szukając magicznych zórz polarnych; łomotanie serca szarej polatuchy, która choćby była brązowo-bordowa, straciłaby wszelkie barwy na rzecz lasu; mój oddech, który spodziewa się niespodziewanego.
- Znam cię, spacerowałem z Tobą pewnego razu we śnie - zabrzmiał dźwięk czwarty.
Zza zdziczałych paproci wychynął się Wiedźmin, niosąc ze sobą smak tymianku i dżdżu. Obudziły go zagubienie i przestrach polatuchy, naiwność i niebieskie tętno książęce. Odurzające wonie ziół leśnych i ziem wilgotnych skłębiły pomyślunki.
Wiedźmińska dłoń z wężowym pierścieniem jednym skinieniem przemieniła kolce i igły w ciemnozielone, przetykane fioletem kurtyny, posępne połacie liści - w mozaikowe posadzki pokryte mchem i rozmachem, a okruch księżyca wyciągnięty z kieszeni padł na wszystko dziwnym blaskiem. Czarno-Biały Las zamienił się w stare kino. Czarno-białe.
Kwiecone wzorem kurtyny rozchyliły się niespiesznie i na posrebrzanym ekranie pojawiły się pierwsze kształty. Wszystkie były nierozpoznane i lekko niewyraźne. Sięgnąłem po skrę, jakich mam kilka, by w jej nieśmiałym świetle zobaczyć coś więcej. Powoli zbliżyłem się do tajemniczych wyświetleń... Jak bardzo zdumiałem oczy i usta, gdy odkryłem, że pod moimi niepewnymi palcami ekran się ugina, ustępuje, zatraca materialność, by w końcu pochłonąć całą moją ciekawość i przeobrazić mnie w postać swego czarno-białego filmu.
Akcja!
Siedzę na skraju ciężkiego niby-mostu. Pode mną rozciąga się morze przemienione w oleistą, metaliczną ciecz. Obok Wiedźmin srogim spojrzeniem szepcze kilka słów. Być może są ciepłe jak babeczki z piekarnika, być może niesłyszalne, nieważne nawet dla niego samego, a być może morze ma tu najwięcej do powiedzenia z nas wszystkich. Odległa latarnia morska pulsuje promienistymi sygnałami. Światło omiata Wiedźmina. Cień spowija mnie.
- Chodźmy na spacer, na wieżę o smaku kokosowych upamiętnień.
- A jak spadnę?
Morze hipnotycznie przesłoniło cały świat.
Obudziłem się pod ciepłą kołdrą, ale z bardzo zimnym powietrzem w płucach
i kawałem lodu gdzieś w środku.
I know you, I walked with you once upon a dream
~Aurora
m.