zdjęcie osiemnastkowe :)) uwielbiam ich!;*
Tak ostatnio wzieło mnie na przemyslenia i przypomniałam sobie jak kiedys usłyszałam od pewnego Pana gdy siedzieliśmy przy napoju wysoko procentowym iż miłośc jest jak flaszka wódki.
Zgadzam się z tym. Tak ostatnio sie z tym zdaniem utożsamiam.
Porównajmy więc gdy zaczyna sie miłość i gdy butelka jest pełna jest niepewność, niepewnośc czy chcemy czy jestesmy w stanie, wreszcie czy powinniśmy?
Gdy juz stwierdzimy dobra zaszalejmy przecież jedno jest życie, zaczyna się fajnie wręcz wspaniale zaczyna nam uderzać lekko do głowy, zaczynamy czuć "fazke" i z butelki zaczyna ubywać, ale my tego nie oddczuwamy, bo jest wspaniale. Z czasem natomiast zaczyna coraz bardziej odechciewa nam się pić, ale zazwyczaj się pije żeby już dobić sie do końca lub dla tych z mocniejszą głową aby jeszcze bardziej się wkręcić.
Juz pod koniec odechciewa nam sie zabawy zazwyczaj robimy się bardzo otumanieni mamy dośc tego wszystkiego chcemy świętego spokoju i możliwości samemu położenia się do łożka i przytulenia głowy do poduszki, nieżadko chce nam się płakać ale skoro już coś zaczeliśmy trzeba to w końcu zakończyć.
Tak też wszystko sie kończy, flaszka robi sie pusta, nasza miłośc ulatuje. Nieżadko kończymy z głową w kiblu czując niesmak do samego siebie, a rano mamy cholernego kaca i często bywa to równiez kac moralny.
Boli nas głowa niecierpimy światła i mamy obrzydzenie do całego świata i ludzi, najchetniej zamkneli bysmy sie w czterech scianach i niedopuszczali do wyjscia z łożka, jeśli jednak już to tylko poto aby zjeśc rosół.
Przychodzi jednak kolejna flaszka miłośc i z lekim niepokojem zastanawiamy sie czy warto znowu brnąc w to bagno? może tak szybko sie to nieskończy, może warto poczuć to odużenie, może rano niebedzie tak boleć?