[i][b]Norwid.[/b]
W Weronie...
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu...
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów,
I gwiazdę zrzuca ze szczytu
Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea, ta łza znad planety
Spada – i groby przecieka....
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że, kamienie,
I – że nikt na nie nie czeka ! [/i]
Wiersz poznałam na polskim... to chyba była pierwsza lekcja polskiego która mi się podobała... =X ale mniejsza o to...
Ostatnie dni były naprawdę dziwne...
niby nic cisza, spokój a jednak coś... krzyk.. rozpacz... burza...dzikość... nieład...i nagła potrzeba ucieczki... gdziekolwiek... z daleka od ludzi... gdzieś gdzie będzie cisza... – ta prawdziwa cisza...
dla czego właśnie wiersze Norwida sobie upodobałam... ? Może dla tego że jest w nich wiele tajemnicy... zagadek... i trzeba się nad nimi zastanawiać...
Dla czego wszyscy mówią Ci że jest ok. a wcale tak nie jest ?!
Do cholery ! nie jest dobrze ! nic nie jest dobrze !
Może kiedyś będzie ok. i wszystko się ułoży...[i] może... [/i]
Może to wszystko będzie już niedługo.... [i]może... [/i]
I z tym wszystkim dam sobie rade...[b] na pewno... [/b]