pijac pyszna kawe, ktora jest aktualnie moim uzaleznieniem i widzac w telewizorze spot reklamujacy madryt doszlam do wniosku, ze chyba wiekszosc mlodych ludzi lgnie do duzego swiata. jest tak? u mnie tak. jestem wrecz glodna wiekszego miasta niz nasz dolnoslaski glogow. kocham to miasto, ale jednak nie sadze, zebym po studiach tutaj wrocila. to znaczy bardzo bym sobie tego nie zyczyla. no bo... chcialabym czegos, czegos...czegos wiecej. koncertow, muzeow, galerii sztuki, klimatycznych kawiarni. denerwuje mnie zycie w, chcac nie chcac, malym miescie, w ktorym jedyna rozrywka dla mlodych ludzi jest obciachowa dyskoteka, albo bar, do ktorego w piatkowy i sobotni wieczor nadciagaja wszyscy ci, ktorzy nie bawia sie w rzeczonej dyskotece, do ktorego wtedy szpilki nie da sie wepchnac, a do kina musisz jechac do miasto oddalonego o 0.5h drogi, bo o naszym postpeerelowskim to nawet szkoda gadac. zycie w miejscu, gdzie wszyscy sie znaja i na kazdym kroku spotykasz znajomych, chociaz bardzo, bardzo, bardzo chcesz pobyc sam (bo spotkasz tego, ktory zna ta i tego, a oni znaja jeszcze tego i on w sumie ciebie tez zna, ale ty jego niekoniecznie), w miejscu, gdzie kazde odstepstwo od normy jest uwazane za dziwaczna anomalie, a kreatywnosc jest duszona przez brak mozliwosci do jej rozwijania to w sumie meka. byc moze teraz powoli sie to zmienia, ale i tak jeszcze czuc w powietrzu nutke stechlizny.
kacik narzekan uwazam za zamkniety. dziekuje ^^
a swoja droga to instytucja zwana matura jest tak stresogenna, iz czuje, ze w najblizszym czasie osiwieje. przeprosilam juz przyjaciol i rodzine, za to, ze zdarza mi sie krzyczec i plakac bez powodu oraz za to, ze denerwuja mnie blahostki.
no to wracam do homera oraz praw czlowieka i obywatela.