moja banka pekla.
a ja rozpadam sie na miliony malutkich kawaleczkow.
mam dosyc dzisiejszego dnia i tej ciszy.
chce mi sie krzyczec, plakac.
Wczoraj miala miejsce najdziwniejsza rozmowa jaka kiedykolwiek przeprowadzilam. Jestem w sumie z siebie dumna, ze przed nia nie ucieklam i teraz przynajmniej wiem na czym stoje. Tzn. nie do konca, bo znam tylko czesc pewnego aspektu, ktory dotyczyl tego wszystkiego. Ta czesc jednak i odkrycie prawdy o niej (choc i tak gleboko w srodku ja znalam) przesadzaja o wielu sprawach.
Przez cisze mnie ogarniajaca dostaje szalu. Gotuje sie we mnie i czasem mam ochote przerwac ja i tym samym dac znac, ze jestem slaba. Cala swoja silna wola powstrzymuje sie przed wyciagnieciej tej przyslowiowej reki. I moja wada jest to, ze nie umiem sie powstrzymywac. Jesli chodzi o takie rzeczy nie mam silnej woli.
Chowam telefon gleboko do szuflady.
Zaraz zwiariuje.