Dzis dzien zaczol sie o 6 rano. Wstalem nieprzytomny i ruszylem pod prysznic, dopiero woda lejaca sie na moja glowe ocucila mnie. Zjadlem sniadanie i ruszylem na uczelnie. Punkt osma zaczely sie wyklady i polecialo tak do 18. Ledwo wyszedlem z uczelni wymordowany i zly na sprawy finansowe zwiazane z uczelnia. Odpalilem gg i tu sie zaczyna...
Najpierw milo rozmowa z kolega i widze przy napisie Żona pjawilo sie zolte sloneczko. Mina usmiechnieta i pisze: "czesc kochanie, jak tam dzinek??"
Powiedziala ze zle. Wzmiankujac dzwonilem do niej rano i mowila, ze ma zly dzien, jednak sie wtedy malo dowiedzialem, wiec chcialem wyciadnac teraz...
Dodajac jeszcze jestem zakochany jak cholera i nak bede mial chcec i czas to napisze co tu o mojej wybrance serca i moze przyszlej zonce. Jednak wracajac do wontka ...
Powiedziala ze zly dzien, z uczelnia co nie tak, ogunie miala dola. Chcialem pocieszyc, wiec zaczolem, jakos mi szlo dopuki nie zaczela wiecej nazekac i nie zeszlo to na nasz zwiazek. Nio to powiedzialem, iz nie obchodzi mnie, ze jest o cztery lata stasz. Ogulnie nie obchodzi mnie nic oprucz naszej milosci i oczywiscie jej samej. Niestety chlapnolem tez d tego troche przeklenstw, nie dalem jej nic napisac i widze tylko: "Zona - niedostepny"
Wiec dzwonie, plakala... Juz mysle "debil, osiol" (oczywiscie o mnie tak myslalem), chciale przeprosic, ewidentnie moja wina, ale ona nie zbyt chciala rozmawiac, nie chciala wrucic na gg, rozmowa trwala dziesiec minut i tak nic z tego nie wyszlo, tylko to, ze moze sie jutro spodkamy, moze !!
Naprawde zly dzien, moze jutro bedzie lepiej, MOZE...
Zakoncze ten dzien slowami najmondrzejszej osoby jaka spotkalem do tej pory:
"Kazdy gdzies zmierza,
ale czasem tej drogi nie widac i sie bladzi...
Wazne by odnalesc samego siebie,
a droga sama sie juz znajdzie..."