Jestem szczęśliwy... mam znów prace, wolne chwile spędzam z moim maleństwem, co drugi week'end na uczelnie. Żyć, nie umierać!! Nawet ochota do pisania mi powróciła... jak na tą chwile, moja skromna egzystencja nie jest powodem do narzekania. Wracając do "weny" twórczej :
Drzwi do lokalu otwarły się i zimny powiew świeżego powietrza wtargnął wraz z małym, zakapturzonym przybyszem. Kaptur przysłaniał jego twarz, a jedyne co można było spod niego dojrzeć to dwa świecące, czerwone ślepka. Zatrzymał się po przekroczeniu, rozejrzawszy się wedrowiec ruszył ku ladzie baru. Zledwościa postać wgramoliła sie na stołek barowy, wystawała za bar jedynie ślepkami i czubkiem głowy. Wtem podszedł do niej Leon, najlepszy i jedyny barman w owej spelunie.
- Witaj mój mały przyjacielu - powiedział po czym sięgnął po butelke whisky. Nastepnie nalał ja do szklanki i wrzucił trzy kostki lodu - to co lubisz.
- Dziękować - spod kaptura rozbrzmiał głos przenikliwy i straszny, niczym jęki tysięcy dusz. Barman skrzywił sie, nienawidził tego w swoim małym przyjacielu, ale zawsze zostawiał olbrzymie napiwki, więc znosił ten dźwięk. Leon zawsze zastanawiał sie jak wygląda mały przybysz, zawsze był ubrany w ten płaszcz, a jego głowa skryta była w ciemnościach kaptura. W czasie gdy Leon rozmyślał, zakapturzona postać wypiła za jednym razem whisky i zgrabnie zeskoczyła z barowego stołka na posadzkę i udała się ku drzwią, zucając do barmana:
- Dziękować Leonie - barman wrócił do rzeczywistości słysząc znów ten okropny głos. Chwycił za pustą szklankę i tysiąc Credytek pozostawionych po małej istotce...
CDN.