A jest sobie sobotnie popołudnie... 17. Wrzesień roku 2011. Otrzymuje telefon od znajomego "wbijaj do baru pogadac" było około godziny 20.00. Moja odpowiedź była jednoznaczna "Gnam..." Wiec jak powiedział, tak zrobił. Szybko ubrałem kurtke, założyłem kask, rekawice i zawiązałem buty... Wychodze przed dom, odpalam mojego (wtedy jeszcze) ładnego jednoślada i jade sobie pomalutku. Był to wieczór, było ciemno. Podczas jazdy myślałem o tym co mi sie śniło kilka dni wcześniej. (Zadzwonił do mnie kolega powiedział zebym przyjechał, jechałem z niewielką prędkoscią i nagle ni z dupy ni z pietruchy wjebałem sie w duży kamień leżący na drodze, przeleciałem przez kierownice, nie wiem co było dalej - obudziłem się) Ale myślenie skończyło się na tym zeby wrzucic 4 bieg i jechać dalej, to tylko chwilowy zamysł bo jak jade to sie nudze. W lesie przed KWK Borynia zerknąłem na licznik a tam 90 km/h sobie dobija. Znów ta świadomość ze jak coś wyskoczy mi to nawet nie zdąże powiedzieć "O kurwa" Ale co tam, jade dalej. Zwalniam przed skrzyzowaniem i skręcam, pomału się rozpędzam bo wiem ze zaraz pojade na skróty obok kopalni. Skręciłem w wąską, nieoświetloną uliczke bo zawsze tamtędy lubie jezdzić, dużo zakrętów, małych wzniesień i czasami można tam przegonić jednoślada. Przejazd kolejowy, jechałem pomalutku bo trzesie dupą i zaraz zakręt 90 stopni, za zakretem jade biegami w górę... Kolejne zakrety pokonuje dosyc wolno i wychodze na prostke z fajnym wzniesieniem, zerkam na licznik a tam sobie 80 dobija, znów ta mysl ze coś sie stanie, oczy z licznika kieruje przed siebie. Może 50 metrów przejechalem (przy tej prędkosci to jest około 1,5 sekundy) Co ja pacze? jakieś oczy świecą mi się obok drzew, a drzewa jak to drzewa... rosna.. Ale kurwa pół metra od drogi. I teraz zwalniamy czas. Zaraz na myśl przyszło mi zahamować, póki jeszcze tych oczy nie mam rozwalonych pod kołami. Nie zdążyłem dać palcy na klamke hamulca, (nie pamietam ile ale było ich ok 5-7) sarny ! Pamietam tylko ze zdążyłem zahamować na szlag przednim kołem ale duzo nie pomogło. W głowie słysze tylko przerażający stukot biegnących saren i jako podkład szym opony na asfalcie. Samo hamowanie trwało moze pół sekundy, przed owiewką reflektor oświetlił dupe uciekającej, jedna zdążyła. Nagle głośny trzask do tych dzwieków doszedł. Chwila ciszy, jakbym sobie grzecznie spał w łóżku. Chwila... Dlaczego słysze szelest kurtki? Za chwile widze wirujący świat, znaczy się... Co jakis czas gwiazdy widziałem.. Po chwili czuje ze latam jak szmata po asfalcie, obok drzew, w bezradnosci liczyłem sobie ile robie obrotów kulając sie po ziemi.. Zaczynam liczyc. Jeden, drugi, trzeci i oo niespodzianka czuje jak kamienie zdzierają mi kolana, i czuje jak sune po drodze podpierając się rekami. Myslałem ze to koniec atrakcji, ale nie ! Przewróciłem się na bok i dlaje licze czwarty, piąty i szósty... Serce zaraz wyjdzie mi z klatki, otwieram oczy. Widze niebo - żyje ! Ale jednak leże, z moich ust wypływa głośne i donośne "łoo kurwa", słysze w oddali uciekające i wystraszone sarny. Szybka rekonstrukcja wydażeń... Dzwigam prawą reke, patrze - jest, lewa? Jest. Dobrze ! Nogi drętwieją, siadam na drodze patrze a nogi są. Git, teraz szybkie obeznanie w terenie, przede mną na poboczu leży Honda, i jeszcze sobie "chodzi" na piątym biegu. Odwracam sie i widze skrzyzowanie dwóch uliczek, zatrzymałem się dosłownie pod znakiem z nazwą ulicy. Czas wstac, za pierwszym razem przewróciłem się, za druguim się udało, stoje i chyba nie jestem połamany. Kieszenie... Portwel? ok, Telefon? ok, Papirosy? ok.. Dobra wyciągam telefon. Najpierw klapka, bateria a na końcu sam telefon. Skladam na szybko i uruchamiam. Telefon zaczyna świecic wiec podchodze do chodzącej jeszcze Hondy zeby ją wyłączyc. Przeraził mnie widok leżącej pod nim sarny 0_0 Jeszcze się trzepała, taki szok ze nawet nie wiem po co, poszedłem do jakiegoś domu zeby ktoś mi pomógł. Wyszedł gosciu zapytał o co chodzi, przedstawiłem mu sytuacje nie umiejąc sie wysłowic. Wziął latarke i poszedł ze mna. Kulejący szedłem z nim najpierw do motora, który już zgasł a sarna już nie żyła. Świeci mi latarka po drodze, wracam się zobaczyc gdzie wywaliłem, w którym miejscu. Przeszedłem 40 metrów i znalazłem lusterko i dwie rysy na asfalcie zrobione prowdopodobnie stopka z hamulca. Pogadałem z gosciem jeszcze chwile i stwierdzilem ze trzeba podnieść maszyne i jechac. Pomógł mi w tym. Z ledwoscią wsiadłem na nia. Odpaliła od "pierwszego" Wiec podziękowałem i odjechałem nie przekraczając 40 km/h i mając czarne wizje przeplatane bólem i tym co stało sie 20 minut temu. Zajechałem w końcu do tego baru, kumpel zobaczył mnie jak zsiadam i z ledwoscią ide to już wiedział ze gdzieś sie wysypałem. Pogadałem z nim chwile, usiadłem w trawie. I czuje jak mdleje, zrobiło mi sie niedobrze i poszedł kolorowy paw... Zapiłem go CocaColą i stwierdziłem ze wracam. Czułem ze jest mi słabo i ze moge nie dojechac, ze coś sie może stac po drodze ale pomimo jego propozycji ze mnie odwiezie, odmówiłem. Wracam do domu. Jechałem dlaej z małą prędkoscia rozglądając sie dookoła czy coś nie wbiega mi pod koło. Jestem pod domem, wsyzstko mnie boli, spodnie potargane i wieje mi po kosci (dosłownie) i po ranach jakie miałem. Wchodze do domu, sciagam buty i opieram się o krzesło. Stoje i nie umiem nic powiedziec. Przyszła mama, zobaczyła mnie pierwsze jej słowo "czy Cie bóg opóscił?" Zaraz zapytała co sie stało, czemu masz wszystkie ciuchy potargane i czemu taki blady jestes. Mówie
-wysypałem sie na Enesie
- cos Ci jest? cos Cie boli?
-Tak, pozdzieralem kolana i nie umiem zginac, bolą mnie żebra i lewy łokiec
-pokaż mi nogi
(...)
- przebieraj sie, umyj sie i jedziemy na pogotowie.
Zrobiłem co miałem, siostra ubrała mi skarpety i cały trzęsący się ze strachu pojechałem na pogotowie, później do szpitala skąd odesłali mnie do szpitala górniczego. Zarejestrowałem sie i czekam, nogi wyprostowane i dalej sie trzese. Przyszedł lekarz, połozyłem sie na łóżku czy jak sie to tam zwie u nich i ogląda to, kazał rentgen zrobić. Wiec czekam az sie miejsce zwolni. Przyszedł kolejny lekarz mówi "chodź, jesteś Paweł? to chodz" Pomalutku ide sam, coraz bardziej boli wszystko. Odwrócil się do mnie i mówi "dasz rady"? odpowiedz "oczywiscie" i przyspieszył, uciekł mi za róg "kurwa w chuja mnie robi?;/" Patrze a podjeżdza po mnie wózkiem inwalidzkim :D Zaraz uśmiech "jeszcze takiem czyms nie miałęm przyjemności" "to siadaj przewioze Cie" Zrobiłem zdjęcia, na szczescie nic nie połamane, ale skierowanie do ortopedy..... I leczenie... Aktualnie jest styczeń, nadalk boli i nadal nie umiem klękać i kucac. Pozdro ;]