zdjęcie sprzed 10 mscy.
staare czasy.
jak to byliśmy głupimi, małymi, zakochanymi dzieciakami.. i było to niespełna rok temu ; )
oficjalnie od połowy maja zeszłego roku hamujemy się na etapie koleżeństwa. i tak szczerze mówiąc to muszę powiedzieć, że jest zajebistym kolegą. mimo, że pod koniec tego, jak jeszcze byliśmy razem - o ile tak można nazwać głupią przygodę między piętnastolatką a czternasto-latkiem (czternasto i pół w sumie) - to były to strasznie nerwowe tygodnie. tygodnie, w których szliśmy razem ulicą, a kiedy on mnie chociażby dotknął to na niego wrzeszczałam. denerwowało mnie w nim wszystko, zresztą tak samo jak jego we mnie. przeklinałam dzień, w którym zaczęliśmy ze sobą chodzić, bo przecież on był tylko głupim technozjebem, który mnie w życiu nie zrozumie. od tego dnia minęło sporo czasu, zanim to zauważyłam. może nie tyle, że zauważyłam, a dało mi się to we znaki. dlatego nie tolerowałam tego, jaki jest, a tak trudno było mi zerwać. i były tygodnie, w których się po prostu ze sobą męczyliśmy.
dzisiaj jestem do niego nastawiona fajniej niż w końcówce związku.. chociaż on ma inną dziewczynę (i każe mi znaleźc sobie chłopaka, phhi!) i chociaż ciągle różnimy się dosłownie wszystkim to między nami jest coś niesamowitego. ciągle zdarza nam się wracać razem ze szkoły, albo z kościoła. zdarza się nam gadać godzinami na gadu. a jakbym miała podsumować wyjazd do białegostoku... bo jakoś tak wtedy, kiedy nosił mnie na barana po pociągu, kiedy chodziłam w jego bluzie, albo w jego czapce, kiedy siedząc w pociągu nagle na 1 2 3 zdjęliśmy paski od spodni i się nimi wymieniliśmy, a potem zamieniliśmy się spodniami, albo jak mnie nosił na rękach po ośrodku i jak oglądaliśmy tv leżąc na podłodze, albo jak wracaliśmy z białowieży... wsiedliśmy do autobusu głodni, zmarznięci i zmęczeni, usiedliśmy razem, położyłam mu głowę na klacie... i przez prawie dwie godziny drogi spaliśmy. kiedy się pod koniec drogi obudziłam wtulona w niego, to uświadomiłam sobie, że między nami jest coś, czego nie da się opisać. że nie jestem o niego zazdrosna, że życzę mu bezinteresownie szczęścia, że nie tęsknię za nim... a jest dla mnie tak ważny. i dzisiaj nie przeszkadza mi w nim, ani to, że słucha techna, ani, że całymi dniami gra w csa, ani to, że ma głupią dziewczynę, ani nawet to, że ciągle mówi na mnie mała, czego nie znosiłam ; )
kiedyś, niespełna rok temu, wyjął mi przez przypadek sznurek z kaptura od kurtki. taki, że jak się go wyjmie to się potem nie umie włożyć. więc wziął sobie ten sznurek.zawsze wkładał mi rękę do kieszeni w kurtce, na ramieniu. mówił, że w kieszeni w tym miejscu kamila zawsze chowa fajki, więc sprawdza. to była jego kieszeń tak właściwie, bo ja jej nie używałam. kiedyś włożył tam taką zatyczkę od wkłucia, która zawsze była mu potrzebna na wuef. powiedział, że jak kiedyś zapomni to do mnie przyjdzie po nią. i tak raz było. potem dał mi nową. zawsze sprawdzał, czy ciągle tam jest. i była.
dzisiaj, kiedy już od dawna noszę inną kurtkę, a tamta leży na dnie szafy... wyciągnęłam ją. wyciągnęłam, bo on do mnie napisał, że znalazł tamten sznurek z mojej kurtki. przypomiałam sobie o zatyczce i wyjęłam kurtkę, zatyczka była na miejscu, w JEGO kieszeni, w mojej kurtce. prosił, żebym przyszła w tej kurtce do sql, to mi włoży sznurek, a ja mu oddam zatyczkę;d
zaczęliśmy wysyłać sobie zdjęcia. wspominać. tamte dni, w których aż gotowało się w nas to szczenięce zakochanie, jak i śmiac się z tamtych, w których tylko na siebie wrzeszczeliśmy.
dzisiaj, kiedy idziemy gdzies razem to się przepychamy z żywopłotu na ulicę i na odwrót, krzyczymy na siebie, śmiejemy się. nie ma w nas NIC z tamtej dwójki dzieci. dzieci, które idą ulicą w ciszy, albo w rozmowię na siłę, trzymając się za rękę. to jakby była dwójka zupełnie innych osób.
może to co jest mną a nim, to po prostu przyjaźń? bo nie potrafię tego nazwać. gdyby czasem nie wspomniał, że musi usunąć nasze zdjęcia 'bo jak marta zobaczy...' to zapomniałabym, że ma dziewczynę. ale mi to wcale nie przeszkadza. dla mnie przyjaciel, to nie ktoś, komu ufasz, komu wszystko mówisz, nie ten kogo tak nazywasz, do kogo jesteś podobny, ani nie ten, który cię pociesza, gdy jest ci smutno. bo tak można z każdym. przyjaciel, to ktoś przy kim jest się sobą, kogo się nie wstydzi, kogo nie boisz się reakcji na coś, co powiesz, przy kim nie zastanawia się jak się wygląda, ktoś, do kogo można zadzwonić o 4 nad ranem, ktoś, kto wie gdzie masz łaskotki i do kogo potrafisz podejśc i się po prostu przytulić..
chociaż tego nie przeczyta, to powinnam zakończyć to dziękując mu za to, że był. ale zdecydowanie bardziej pasuje tutaj zdanie 'fajnie, że jest'.
chociaż nie rozpaczam, nie tęsknię to lubię sobie czasem przypomnieć ten głupi przez duże G związek.