Dzisiaj popełniłam samobójstwo.
Ominę to, że wczorajszy roześmiany dzień pod wieczór był już dniem pełnym nerwów i przekleństw. To fajnie być tak wkurzonym, że się przeklina co drugie słowo i się nie ma wyrzutów sumienia. Tak wkurzonym, że się wyżala byle komu, tak naprawdę. Fajnie liczyć na pocałunek w czółko na pocieszenie, fajnie, fajnie, fajnie.
Nie mogłam b. długo zasnąć. Spałam w tę noc może z 4 godziny najwyżej. Rano wstałam o 9.00 i nie mogłam się pozbierać do 12.00, aby wstać z łóżka. Ale wstałam. Brzuszki, skakanka, spacer z psem, śniadanie. Usiadłam do kompa. Znowu esy, które doprowadzają mnie do szału. Znowu Zylwek doprowadzona do szału przez esy. I że kurwa, za 15 kurwa minut, na kurwa ławce. Kurwa.
Lubię jak sobie plujemy przekleństwami w twarz, uwielbiam.
(...)
Wpół do 20.00. siedzę przy kompie w tłustych włosach, których nie chciało mi się umyć, w szerokich spodniach i brudnej koszulce. Zylwek więc w tym momencie prosi, abym zrobiła coś, dłużej tak się nie da. Blablabla.
Dokładnie w ten sposób, dnia 26 czerwca zrobiłam to, czego bym się po sobie nie spodziewała. Bo nie wygrała chęć posiadania chłopaka, bo zachowałam w sobie trochę czegoś, co inni nazywają rozumem.
Nie potrafię zrozumieć tylko jednego. Jak można być takim idiotą, żeby się nie zniechęcić po niemal niczym? No jak?
A w 5 minut później tak jak byłam już biegłam na ławkę. I ja naprawdę lubię te momenty, kiedy mówimy z zylwkiem jednocześnie, przeklinając co drugie słowo. Lubię doprowadzać się do takiego stanu, a potem z niego wracać.
To był conajmniej dziwny wieczór. Jedna rozmowa z Marcinem, a ze mnie spłynęło wszystko co się we mnie aż gotowało przez te dwa dni. I po raz pierwszy w ciągu całego dnia zrobiło mi się głupio, że stoję w tłustych rozczochranych włosach i brudnej koszulce.
Wróciłam do domu, wypiłam resztki wody mineralnej w ramach odchudzania, odpaliłam komputer. A przy słoneczku na gg, na które miałam ochotę dwa razy kliknąć i rozpocząć rozmowę, znów widziałam opis do innej.
Tak umarłam dziś po raz drugi.