o matko, jak dawwwno mnie tu nie było.
w sumie nie ogarniam niczego. moj cudne 56 prysło, jes źle.
tak, to kara-folgowałam sobie. Co ja myślałam?! ale wracam, z nową motywacją. bd. 50 , będzie.
Choćbym miała zagłodzić się na śmierć...
No właśnie- załgodzić się na śmierć. Tak własciwie nic nie ma sensu.
jakiś czas temu jedzenie było moją małą przyjemnością... Teraz? Teraz gdy jedzenie jest tak starsznym wrogiem właściwie nie mam nic.
Ok, mam przyjaciół ( choć, odnoszę wrażenie ,że to wszystko jest puste i byle wstrząs spowoduje rozsypanie się jak domku z kart), mam modne, fajne ubrania ( ale to tylko rzeczy, do cholery, ), szkoła ? nie jest zle, mam miłość ( haha, chociaż chyba tak tego nie można nazwać, sama nie wiem co to do chuja jest. nie , to nie miłość- to powierzchowność.
a tak okropnie potrzeuję bliskości, opieki, kogoś, kogoś, kogoś...
wszystko jest tak badziewnie puste.
Kocham moją mamę - naprawdę mocno, żałuję tego co się diziało. boję się jednak, że nie ma odwrotu.. no ale nic idziemy do przodu, budujemy nową żeczywistość .
iii... ta strasnie tęsknię za ojcem.boże...
mam dziwne wrażenie jakbym latała, unosiła się, kurwa moze ja jestem pyhiczna?! jeśli ma być tak naprawdę szczera , to może i lepiej by było. zamknęli by mnie gdzieś, dali leki, nie musiałabym tego znosić. nie musiałabym pękać od środka. nie musiałabym nie jeść.
a bilans? po czorajszym szoku po wejściu nawagę opamiętałam się.
łyżka makaronu z łyżeczką śmietany i 0,5 łyżeczki cukru
o,5 pomarańczy, 0,5 jabłka 0, 5 gruszki
łyżka sałatki ważywnej z majonezem
kawałek ciasta
gryz chleba
mniejwięcej 450 kcl
a jak u was moje kochane ?:*