Scenariusz, pisany na podstawie obecnego stanu rzeczy z drobnym wyprzedzeniem w przyszłość niszczy uparty reżyser, dla którego to co się wydarzyło negatywnie oddziałuje na teraźniejszość. Nie lubię go, bo demoluje moje pragnienia i niweczy to piękno, do którego nieustannie dążę. Przedarte kartki, wyrwane słowa, spacje między literkami i pozbawione sensu metafory. Mistrzostwo dygresji wtłoczone w sterty papieru poszło w zapomnienie, a silna wola ulatuje w powietrzu. Staram się zapomnieć, znaleźć nowego reżysera, mogącego ze mną współtworzyć Niebo na ziemi, wnikającego w przestrzeń mojego umysłu i doskonale rozumiejącego moje wnętrzne. Podróżuj ze mną, mój reżyserze. Walcz o to by żelazny ptak wbijał się w niebo, żeby nie trącał skrzydłami delikatnej pianki obłoków. Aby znalazł miękkie lądowanie w zielonej pościeli trawy, a strzegł się twardego gruntu. Przyfruń do mnie, skorzystaj z jesiennej aury i porwij mnie, akceptując mój scenariusz, pisany czcionką miłości i marzeń, splecionych w obupólne pragnienia i interakcje, które akceptują wszelkie wady i zgrzyty przeszłości, zabliźniają rany i leczą to, co pełne goryczy.
"Szukaj mnie, cierpliwie, dzień po dniu", gdzieś w przestrzeni czasu, w blasku złocistych liści, na horyzontalnym tchnieniu jesiennego powierza.