Te zapiski znaleziono w pamiętniku pewnej starsze pani.
Ta historia wydarzyła się 70 lat temu.A było to tak :
W noc Halloween moi rodzice wraz z rodzicami mojej przyjaciółki
Miriam wybrali się na przyjęcie z okazji Święta duchów.
Ja i Miriam również miałyśmy plany na tę noc.
Ponieważ wtedy mieszkałyśmy w kilkurodzinnej kamienicy,
naprzeciwko cmentarza postanowiłyśmy się właśnie tam wybrać.
Uzbrojone w małe latarki o pół do dwunastej poszłyśmy zwiedzić
miejsce spoczynku zmarłych. Wchodząc na cmentarz ogarnęło
mnie jakieś dziwne uczucie, ale to nie był taki normalny strach.
Przeczuwałam, że stanie się coś złego, lecz z drugiej strony wiedziałam,
że jest to wspaniała przygoda. Ja i Miriam krążyłyśmy wokół grobów.
Światło księżyca padało na nagrobki, tak, że mogłyśmy przeczytać, co na nich jest napisane. Wreszcie wybiła północ. Co my tu robimy? pomyślałam.
I wtem usłyszałam graną na skrzypcach gamę d-moll, marsz pogrzebowy Chopina.
Obróciłyśmy się. Dwa metry przed nami stał wychudzony mężczyzna grający na skrzypcach, ubrany w lekko podpalony frak. Zwróciłam głowę w drugą stronę.
Ten widok był przerażający. Na całym cmentarzu stały setki postaci ubrane w wieczorowe stroje.
Ale były one przerażające. To były duchy.
Próbowałyśmy uciec z tego miejsca. Duchy zatrzymywały nas, drapały nas po plecach,
chwytały za ręce, krzycząc: Zostańcie z nami, w grobach jest tak ciemno i smutno&.
Udało na się uciec. Wbiegłyśmy do mojego mieszkania. Ja i Miriam nie wiedziałyśmy, co robić. Bałyśmy się zasnąć. Leżałyśmy na łóżku.
Od tamtej nocy Miriam straciła głos, zamknęła się w sobie.
Ja byłam wtedy w trakcie przeprowacki.
Kilka miesięcy później, kiedy mieszkałam już gdzie indziej przyszedł do mnie list od rodziców Miriam. Moja przyjaciółka popełniła samobójstwo.
Teraz i ona baluje o północy na cmentarzu strasząc innych pogromców duchów.