Wdrapuję się na wzgórze... Przystaje.
Najpierw uspokajam oddech... i mocniej bijące serce.
Twarz jakoś sama ku słońcu się kieruje... a wtedy mrużę oczy, a po chwili zamykam.
Wtedy lepiej czuję wiatr, który targa włosy, a one głaszczą... trochę łaskoczą twarz...
A dziś ogarnęło mnie takie silne uczucie... dziwne... aż duszące...
Pod ciężarem i rozmiarem tego uczucia poczułam się tak mała, że niemal niewidoczna... nie otworzyłam oczu... łzy zaczęły wyciskać się spod powiek... poczułam, że twarz moja nie zmieniła swego wyrazu... - to takich kilka niechcianych łez.
Kiedy otworzyłam oczy, musialam wykonać kilka szybszych mrugnięć, aby złapać ostrość i móc spojrzeć... na to co przede mną.
I mało kto wie co jest moim wzgórzem... a może nikt tego nie wie...