Pomoc zabłąkanym, część 11.
Weszliśmy do gabinetu. Kazał mi usiąść, więc tak też postąpiłam. Notował coś w mojej karcie pacjenta.
- No dobrze Lisa, wolisz termometr na czoło czy pod pachę? - Spytał po dłuższej chwili uśmiechając się przyjaźnie.
- A co zawsze pacjenci wybierają?
- Nie wiem.
- Jak to?!
- Oni po prostu nie mają wyboru?! - Zaśmiał się.
- Mam się czuć zaszczycona? - Wyszczerzyłam się w uśmiechu.
- Jak najbardziej. - Chwilę się we mnie wpatrywał.
- Mam coś na twarzy czy coś, że się mi Pan tak przygląda?
- Tylko nie Pan. Charli jestem. - Podał mi rękę. - A na twarzy nic nie masz, oprócz cudownego uśmiechu. - Zawstydziłam się i chyba to zauważył, bo zmienił temat. - To jak, który termometr wybierasz?
- Na czoło.
- No dobrze. - Wyciągnął z szafki termometr, podszedł i usiadł na krześle obok mnie. Ogarnął mi grzywkę z czoła i przyłożył starannie termometr. Wpatrywaliśmy się w swoje oczy dobre pięć minut do czasu, kiedy pielęgniarka nie weszła do gabinetu.
- Matka dziewczyny, pyta się czy wszystko w porządku. Denerwuje się, bo córka długo nie wraca. - Wtrąciła pielęgniarka.
- Proszę powiedzieć Jej, że robimy badania. Muszę jeszcze z Lisą porozmawiać, więc może nam to zająć trochę czasu. Proszę odesłać Panią Rose do domu i powiedzieć Jej , że zaopiekuję się Jej córką, a Ona niech wypocznie, bo całe dwa dni spędziła przy łóżku córki.
- Dobrze. - Po tych słowach pielęgniarka wyszła, a ja podczas Jego wypowiedzi, cały czas wsłuchiwałam się w Jego męski głos. Po chwili spojrzał na termometr i dodał:
- Oj Lisa, coś tak przeczuwam, że szybko się nie rozstaniemy. Gorączka nadal jest bardzo wysoka. Masz 40 stopni. Musisz iść do sali i położyć się. Położyć okład na głowę, bo znowu mi zaśniesz i nie będę wiedział, czy się obudzisz... - Mówił to z takim przejęciem, że przez chwilę myślałam, że spodobałam mu się, ale zaraz skarciłam się w myślach za to. Jak taki przystojniak jak On mógłby chodzić z taką dziewczyną jak ja?! - Jak zapewne wiesz, zbyt wysoka gorączka grozi uszkodzeniem białek w komórkach nerwowych, co może spowodować śmierć, a tego bym nie chciał. - Zawstydził się.
- Tak, wiem... Czyli będę musiała zostać w tym okropnie smutnym szpitalu... - Westchnęłam.
- Niestety, ale jeśli pozwolisz, będę umilał Ci czas swoim towarzystwem, w każdej wolnej chwili. - Uśmiechnął się, po czym cały zarumienił. Gdy z Nim rozmawiałam, czułam się na prawdę wyjątkową. To miłe z Jego strony, że chce umilać mi czas, pyta się o rodzaj termometru i wyraża się do mnie tak słodko...
- Kochany jesteś. - Ups! Powiedziałam to głośno?! Tym razem to ja się oblałam rumieńcem.
- Wiem. - Uśmiechnął się.
Mój Pan Doktor był bardzo młody, przystojny i umięśniony, co nie ukrywam w połączeniu z Jego opiekuńczością w stosunku do mnie, bardzo pociągało mnie. Miał brązowe oczy i ciemne włosy.
- A księżniczka gdzie odpłynęła? - Wyrwał mnie z zamyślenia.
- Przepraszam.
- Dobra wracamy. Przyjdę wieczorem, to dokończę wypełniać kartę. Twoja mama już pewnie na Ciebie czeka, a jak pojedzie to przyjdę do Ciebie. Akurat mam nocny dyżur i bardzo chętnie spędzę go z Tobą. - Znowu onieśmielił mnie swoim uśmiechem i odprowadził pod salę, gdzie czekała już mama.
CDN.
Ta choroba chyba mi sprzyja, bo wena wróciła :***
A na zdjęciu Pan Doktorek :D hehe