hmm......dawno mnie tu nie było..
Wiele zmieniło się w moim życiu... udało mi się zaliczyć 2 ogromne egzaminy od których zależała moja przyszłość na wydziale biologii. Najśmieszniejsze jest to ze podczas jednego z egzaminów odkryłam, że nie nadaje się do studiowania tego przedmiotu....
Wchodzę na egzamin siadam przed profesorem cała spięta, zestresowana, trzęsąca sie i gotowa do odpowiedzi..czuję jak białka BM 40 i inne sarkoglikany kołacza mi się po głowie...i nagle profesor na mnie patrzy ..uśmiecha się ale spod okularów wyziera wielki smutek....
i wszystko prysło..pustka w głowie...
Bardziej zależało mi na tym by pomóc, dowiedzieć sie o co chodzi niż zaliczyć przedmiot do którego uczyłam się przez ostatni tydzień... :/
myślę poważnie nad zmianą studiów....
co mnie interesuje z jakich podjednostek składa się receptor dihydropirymidynowy...
długo sie uczyłam a ledwo zaliczyłam...buu...
cały tydzień wkurzałam się że w tym czasie porobiła bym coś innego..ale siedziałam twardo bo mi "zależało".
A teraz chodzę sfrustrowana z tym jak z 2 tonową trumną uwiązaną do szyi. Próbowałam mamie o tym wszystkim powiedzieć...oczywiście moja bezsilność zwyciężyła i z tym większą siłą wykrzyczałam że "mam wszystkiego dość" ...mama uważa że jest to mój chwilowy kaprys..jak małego dziecka...coś się znudziło to to rzuca...
za kogo ona mnie ma...za pięciolatkę...nie mówiła bym tego na podstawie jednego doświadczenia..1 pomysłu, przemyślenia...te myśli nawarstwiały się a fala wzbierała.
Nie czerpię żadnej satysfakcji z tego czym się zajmuję...poświęcam temu całe dni, myśli, siły, emocje zamykam w wyciszanej klatce i co?
Padam i czołgam się dalej...i co słyszę po powrocie o 20 po całym dniu, do oazy wytchnienia-domu? "Asiu znów gadu gadu? Pamiętaj że studia są dla ciebie najważniejsze." ;(
Chodzę nabuzowana..no bo co z tym faktem zrobić...
pewnie jak zwykle zewrę zęby i będę ciągnąć to dalej..bo niby czym innym mogła bym się zajmować? Jestem już zbyt zmęczona życiem żeby coś zaczynać.od nowa...- wiem ze mówię jak staruszka ale tak się po prostu czuję.
W tym tygodniu czeka mnie ślęczenie nad pracami przeglądowymi, z których muszę zrobić seminarium. i tak się naraziłam swoim opiekunom bo miałam go wygłosić w ten piątek ale nie wyrobiła bym się z tym fizycznie.
Poznałam, co znaczy 24h doba i wiecie, co wam powiem błogosławię czasy liceum z zajęciami programowymi kończącymi się przez 16, przerwami, na których można cos zjeść a nie pędzić na kolejne zajęcia...
Byłam w kościele..nie pamiętam kiedy przy moim ulubionym miejscu stał krzyż. Na nim wisiały poprzybijane kartki z grzechami.
"Nie szanowanie zdrowia", "dzień święty święcić", załkałam w duchu...
Wiecie nie należy się za dużo uczyć, myśli uciekają w różne strony..np ostatnio stwierdziłam ze żyję w ogromnym banie..
Potrzebuję czasu by poukładać sobie wiele spraw...I dystansu, na nowo zdefiniować, co jest dla mnie ważne i zacząć protestować na wkraczanie w moją przestrzeń osobistą...
I wbić sobie do łba, że:
JESTEM DLA SIEBIE WAŻNA!
I że mam swoje życie do przeżycia…I zdanie z którym inni powinni się liczyć i nie wymuszać na mnie rzeczy na które nie mam ochoty. Bo na tym również polega szacunek.
Także ciężkie dni mnie czekają.
Z góry przepraszam za zgryźliwość i huśtawki nastrojów...
Łatwo jest mówić o życiu...ale nie koniecznie przeżywać je...