Tak, już po rajdzie... organizacyjnie polegliśmy, ale klimat w porządku. Ogólnie się raczej podobało ;)
Pierwsze myśli po przyjściu do trójki "to będzie masakra". Jakieś 10 minut pobytu i skręcona kostka... Nie było fajnie. Potem apel i stres. I brech wszystkich xD Świeczkowisko, trasa i "spanie"... Rano zjebka od Huga, ale się należało. Trasa, szama, zadania i turniej. A później?
Później coś, co dla niektórych przemieniło rajd w prawdziwą drogę odwagi. Bo nie lada odwagi wymaga decyzja o wejściu na okręt, który raz zatonął, a teraz wyciągnięto go z dna. Wymaga jej też wyjście na otwartą przestrzeń wśród gradu pocisków, które lecą wystrzelone przez anonimowych strzelców i trafiają nas. Ale można je odbić, kiedy "walczące" strony wyjaśnią sobie wszystko. Odwagi wymaga też wyjaśnienie chwil lekkomyślnych oraz stawienie czoła własnej lekkomyślności, którą krzywdzimy innych. I zaakceptowanie decyzje innych, które nam się wcale nie podobają. Te wszystkie rozmowy wymagały tyle odwagi, że byłem zdziwiony, że się odbyły. Nawet nie przypuszczałem, że ten rajd stanie się dla mnie taki ważny i tyle zmieni. Bo zmienił wszystko, absolutnie wszystko. Wiem, że muszę być taki, jaki byłem i skończyć z tą "metamorfozą". I że nie należy słuchać durni wiedzących wszystko najlepiej. Normalnie szok... Ja do tej pory nie ogarniam, że to się naprawdę stało...
A do tego wszystkiego jeszcze oczyszczenie, chłopak z gitarą, kartofel, wkładki, joga i cała masa uśmiechu. Prawdziwego i szczerego uśmiechu, którego już pół roku nie widziałem na swojej twarzy :)
Do zobaczenie za rok.
Czuwaj!