Jej. Kończą się ferie. Jakie to miłe uczucie, szczególnie, że przez te dwa tygodnie nie zrobiłam NIC pożytecznego. No, dobra. Przeczytałam książkę, szkoda tylko, że nie była to lektura.
Ale koniec z tym, czas się wziąc za siebie. Matura za trzy miesiące. Chyba najwyższa pora. Tak więc:
1) czas zacząc powtarzanie materiału- polski i geografia. plus angielski. i nieszczęsna matma, ble.
2) dieta, o tak. koniec ze słodyczami. gdyby nie fakt, iż jestem wegetarianką i żyję na kawie, warzywach i w głównej mierze soi, to pewnie miałabym sporą nadwagę. z tego wynika kolejny punkt:
3) więcej ruchu, może powinnam zacząc znowu biegac. Tylko... Dopiero jak zrobi się chociaż trochę cieplej. Teraz trzeba wymyślic coś innego, na zastępstwo.
4) został tydzień do mojej studniówki- przerzucam się na hektolitry zielonej herbaty plus placki z otrębów lub nabiał lub gotowane warzywa. I nic poza tym. Tydzień wytrzymam, muszę.
5) obiecuję sobie bardziej dbac o skórę. I pamiętac o witaminach. No i może chodzic wcześniej spac.
Moje postanowienia noworoczne nigdy się nie sprawdzały, więc te oto 'końcowostyczniowe zamiary' mam nadzieję, że zmienią nieszczęsną passę.
Mam ochotę na piwo. O tak.
Jebac ACTA, happysad jest tego wart.