Popadlam w jakaś dziwna monotonie. Studiuje a wcale nie daje mi to radości (naprawdę magisterka to pic na wodę...przynajmniej na UAM) nic kompletnie się nie dzieje. Praca którą mam po to zeby była -żenada. Mam ochotę ja rzucić w cholerę. Nie daje mi satysfakcji mało tego nie widzę żadnych efektów. Ale nie rzucę jej...nie dlatego że jej potrzebuje tylko dlatego że udowodnie IM ze nie "zmieniam pracy jak rękawiczki i ze nie jestem ciągle niezadowolona" kilka słów a jak potrafią człowieka zdemotywowac...
Pomyślałam dzisiaj ze strasznie się nudzę. Zaczyna brakować mi adrenaliny...zdecydowanie nie jestem stworzona do NIC NIE ROBIENIA. Tęsknię za czasami kiedy na "nic nie miałam czasu" a jednak go miałam! I jezu jak było cudownie! uwielbiam łapać kilka srok za ogon! I uwielbiam mieć dużo na głowie! I chce coś robić!
Nie mogę się już doczekać przyszłego tygodnia. Znowu moje kochane prowincjonalia tam będę czuła ze jestem za coś odpowiedzialna! Już już chce! Będę zabiegają z filmu na film z biura festiwalu na egzaminy, spanie po 2h! A potem samolotem w daleki świat! Na sama myśl mnie nosi! Czekam z niecierpliwością! Takie życie wariata kocham. Wtedy pewnie przestanę marudzic...