Są rzeczy bez których nie da się żyć. Jedną z nich są przyjaciele bez których ten świat byłby nudny jak rosół bez makaronu.
Dzisiaj na przykład byłem na twórczym spacerze z duetem o wdzięcznej i wielce antyspołecznie kojarzącej się nazwie- Bryksanci! Poszliśmy zobaczyć śmierć, niestety okazała się kapryśna i nie podzieliła się swoimi wdziękami z nami.
Przez całą drogę na miejsce wiecznej tułaczki Dżej-Dżej (pseudonim artysyczny jednego z towarzyszy) pierdzielił fleki o zombie i ich atakach na ludzkie osiedla mieszkalne. Po wszystkim, gdy siedzieliśmy już w lesie wydarzyły się 3 rzeczy:
- Regent z włączoną komórką poszedł zwiedzać las i po usłyszeniu odgłosów gardłowych pewnego kruka uciekł z piskiem i krzykiem wrzeszcząc "Co to kurwa jest?!"
- Dżej-dżej nie chciał wejść do lasu, bo bał się zombie, a kiedy odważył się do niego wkroczyć zeszczał się pod drzewem ze strachu.
- A ja stojąc zaraz koło nich upadłem z wielkim hukiem na pobliską kałużę i śmiejąc się maniakalnie odrobinkę się upierdzieliłem za przeproszeniem.
I tak nasz miły spacer dobiegł końca na przystanku koło bloku Regenta, gdzie wszyscy uwaleni błotem, śmierdzący moczem oraz montujący się na każdy dźwięk ptaka czekaliśmy każdy na swój autobus.
Oby do następnego spotkania.
Kochający Was i uwalony błotem, moczem i dźwiękami pewnego ptaka
Reggy =]