uśmiecham się, bo głos ciepły mnie otula. parę dni szczęścia niezmąconego.
już rok życia lepszego. i chyba nie doceniałam. może ślepa byłam, zapatrzona nieco w siebie, ale nie widziałam tej wielkiej troski o mnie, jaką mi przecież cały czas dawał. tak jakbym teraz zobaczyła, jak wielkie znaczenie ma to, że reaguje na każdą moją prośbę, nawet gdy wybudzam Go, żeby poszedł mi po wodę w środku nocy. splata swoje place z moimi, uśmiecha się i patrzy z czułością... jest absolutnie zawsze.... nie widziałam wcześniej tego... a przecież mówiłam o sobie dotychczas, że taka drobiazgowa jestem...
dziś uczę się cenić bardziej. bo warto. bo na najlepsze zasłużył, jak nikt inny... i dziś kocham mocniej jeszcze.
przypomniał wzmiankę pierwszą o sobie w tym tutaj miejscu, kiedyś mi tak bliskim, pełnym zwierzeń i emocji rozszalałych. dwudziesty siódmy października roku zeszłego.
były motyle rozszalałe... zakładałam, że umrą przedwcześnie. a one do dziś trzepocą swoimi małymi skrzydełkami w moim brzuchu gdzieś... lubię je...
i tak naprawdę, to szczęściara ze mnie. bo fajny ten mój chłopak :)