K wpadł na pomysł, by spotkać się z M w parku myślęcińskim. Sobota 28.04. – pakujemy dziewczynki do samochodu i jedziemy. Do Bydgoszczy docieramy 15 minut po umówionym terminie. M i K jednak jeszcze tu nie ma. K pojechał do domu M, aby pomóc przygotować kolegę do podróży. Procedura ta okazała się bardziej żmudna, niż sądziliśmy. Wchodzę z moimi dziewczynami do Zoo, by nie tracić czasu na jałowe czekanie. Po godzinie pojawia się w bramie ogrodu mężczyzna na wózku, pchany przez smutnego chłopca – syna M. Za nimi wchodzą pozostałe osoby – żona M oraz K z A. Witamy się szczególnie ciepło z M, który okazuje szczerą radość. Poznaje nas bez trudu. Rzuca jakąś zabawną uwagę na temat stroju, w jaki go ubrano. Wiem dzięki temu, że odzyskał poczucie rzeczywistości. Zaczynamy oglądanie zwierząt. M czyta głośno opisy na tabliczkach informacyjnych. Wiem już, że jego wzrok wrócił do normy, a umiejętność czytania nie została zapomniana. Jestem szczęśliwy z zauważalnej poprawy stanu zdrowia kolegi. Chwalę go za postępy. Świadomie odpowiada: „Jeszcze 2-3 miesiące i wracam do roboty”. Nie wyprowadzam go z błędu, bo nadzieja i wola walki są mu w tej chwili bardzo potrzebne. Idziemy dalej. Nie wiem, komu spacer w Zoo przynosi więcej radości – uśmiechniętym dzieciom biegającym dookoła, czy temu dojrzałemu facetowi, przykutemu do wózka. M każe podjeżdżać do każdej niemal zagrody, aby przyjrzeć się jej mieszkańcom. Śmieje się, komentuje, próbuje żartować... Potem jeszcze lody, wywalczone przez nasze A i L. Jemy je wszyscy. Nawet M trzyma samodzielnie rożka i delektuje się jego smakiem. Wiem już, że nauczył się posilać samemu. Bez wątpienia nastąpiła duża poprawa jego sprawności w ciągu ostatniego miesiąca. Chociaż droga przed M jeszcze bardzo daleka, jego powrót do świata zdrowych staje się coraz bardziej realny.