Niedziela, kompletnie do dupy dzień, nienawidzę niedziel.
Nie czuję się dziś zbyt dobrze, ostatnio w ogóle nie jest dobrze...
W moim szczelnym pancerzu zrobiła się szczelina przez którą zaczynają ulatywać uczucia i emocje, które tak długo w sobie dusiłam, których nie dopuszczałam do siebie i wmawiałam sobie, że wszystko jest ok, kiedy wcale tak nie było. Dlaczego im więcej czasu mija od jakiegoś zdarzenia, tym bardziej mnie ono dotyka ? Nie potrafię poradzić sobie sama ze sobą. Moja wypaczona psychika imaginuje sobie kompletnie abstrakcyjne powody do smutku. Nie powinnam poddawać się takim uczuciom, ale ja sama sobie je kreuje, sama się nakręcam i dołuję coraz bardziej. No cóż ... może taka już moja natura ? Nienawidzę siebie za tą słabość. Mogłabym robić tyle rzeczy zamiast użalać się nad sobą, ale może czasem zwyczajnie trzeba ? Nie wiem. Straciłam gdzieś sens swojego istnienia, czuję, że nie robię tego co powinnam i co chiałabym robić. Prowadzę teraz pustą egzystencję zwaną życiem, czekam w tym czyśćcu na odpowiedni moment żeby znów zejść na ten odpowiedni tor. Niestety drogę będę deptać na nowo sama...