Chodziłam po tym świecie na piechotę. Przez co rozrosły się tylko moje łydki. Jeździłam po tym świecie na rowerze, lecz siodełko uwierało w czułe miejsce. Podróżowałam więc zatłoczonymi pociągami i autobusami bez toalet i nie znalazłąm tego, czego szukałam. Był to spokój. Spokój wewnętrzny. Spokój ducha. Spokój czysty i przejrzysty. Udało mi się raz odnaleźdź go w sobie. Udało mi się znowu. Czasami coś mi się udaje, gdy uwierzę, że potrafię. Więc szukałam tego szczęścia, tego błogostanu pozbawionego stresu, pozbawionego emocji. Chciałabym śmiać się z tych wszystkich trudności, które z łatwością pokonują w rażącoróżowych najkach. Poszukiwałam siebie i gdy już myślałam, że odnajdywałam, uciekałam gdzieś sobie hen, w zapomnienie. Teraz jestem zapomniania. Gubię dni. Przelatują mi one, jak klatki w aparacie, jak sceny filmowe, z których tylko niektóre są warte zapamiętania. Nie mam celu, wymyślonego zakończenia tej bajki, ani mety dla mojej podróży. Nie mam nic. Jestem biedna w doświadczenie, uboga emocjonalnie. To, co wypełnia moją głowę, to niepokolorowane kontury marzeń, do których muszę kupić farby i zacząć mieszać kolory.
Jak łatwo jest uciec w pośpiechu, zostawić innym tę lawinę rzeczywistości, tę szarą masę zasypującą im życia i przykrywającą tak, że teraz wystają im tylko nosy. Jak łatwo zrzucić na nich odpowiedzialność. Jakże jest mi łatwo się od tego wszystkiego odizolować. Nie pamiętam już ile było takich startów. Z każdym z nich wiązały się wielkie obietnice. Teraz nie mam czasu na postanowienia. Nie mam czasu nawet podrapać sie po dupie. Czekam tylko na te nudne wieczory i te smętne niedziele, kiedy to wypoczęty umysł zapuszcza się na odległe wyprawy w głąb swojej pamięci. Cofa się i wybiega w przyszłośc na zmianę. Idzie od tego zwiariować. Myśl za myślą, pomysł za pomysłem. Analizuję tak swoje dotychczasowe uczynki i swoje decyzje. Puszczam jak z taśmy jeszcze raz te same sceny. Sprawiają nawet, że czasami się uśmiechnę. Częściej jednak ściska mnie tylko w brzuchu i nie wiem co to tak ściska, ale robi to mocno i boleśnie i potem zaczyna mnie boleć serce, ostrym, wrzącym bólem, albo smutkiem. Żal boli najmocniej. Wtedy tak bardzo tęsknie do ciepłej ręki która zabierała ten żal z mojego brzucha. Nie wiem, gdzie go potem wkładała. Może do szuflady, a może do lodówki. Może segregowała wszystkie żale w katalogu zażaleń, żeby kiedyś zamienić je w farsę, groteskę, komedio-dramat i wystawić w teatrze dorabiając się milionów na sztuce wszechczasów. Potem robiło się ciemno i ta ręka połączona z całą resztą człowieka wydawała się niezbędna podczas tej ciemności. Teraz, gdy to wszystko piszę, wcale nie jest jasno. Co prawda mój brzuch jest wypełniony jedynie jedzeniem i kawą. Nie ma w nim żalu. Nic, poza paskiem, go nie ściska. Jest jednak tak... nieidealnie. Idealnie będzie wtedy, gdy rozrobionymi farbami pokoloruję wszystkie marzenia, gdy wszystko w mojej głowie się ułoży tak, żeby pasowało do tego, co jest w Twojej. Nie mam pojęcia, jak ty to kolorujesz. Pewnie wychodzisz za linie. Nie wiem, jakich używasz kolorów i nikt mi tego nie podpowie. Zadaję sobie pytanie: co ja tutaj robię?! Może wybiegłam w tych czarnobiałych wizjach za daleko... Może za szybko kreśliłam kolejne szkice. Rozważam teraz wszystkie "za" i "przeciw" za każdym razem, kiedy mam ochotę się rozpłakać. Głęboka analiza często odgania łzy. Wyrzuty sumienia odbierają mi część satysfakcji, jaką mogłabym odczówać. Odczówam strach i paraliż, kiedy milczenie dłuże się godzinami i trwa tak bez wyjaśnienia. Cholera jasna... Jestem za dużo, za bardzo, za często. Boję się, że niedługo zabraknie już miejsca na moją rozrośniętą na wszystkie strony i wszystkie sposoby osobowość wielobiegunową. Przygniotę Cię ciężarem zarówno konkretów, jak i aluzji, a potem zurzyję cały tlen paląc się ze wstydu, jednak nigdy się nie spalę zupełnie, nie zostanie ze mnie proszek, ani węgiel. Będę płonąć i Cię parzyć tak długo, dopóki czegoś nie zrobisz, wzniecisz mnie bardziej lub zagasisz. Ty nigdy nie umiesz zdecydować. Stojąc wiecznie w jednym miejscu, krztusząc się od dymu, wiecznie będziesz poparzony. Jestem taka strachliwa jak małe dziecko nocą, pod kocem. Za tym kocem czychają potwory, więc nie otwieram oczu. Wierzyłam, że Ty mnie zawsze obronisz...